„Nigdy się nie wzdrygaj. Nigdy się nie lękaj. I nigdy, przenigdy nie zapomnij”.
Córka powieszonego zdrajcy, Mia Corvere, ledwie uchodzi z życiem. Postanawia jednak pomścić swoją rodzinę. Brzmi jak milion innych książek?
Właściwie to tak, ale jak się zacznie czytać, to okazuje się, że jest wręcz odwrotnie. Jeżu w malinach, jak mnie się to podobało! Mimo tego, że to młodzieżówka, to było mrocznie, krwiście i boleśnie, a to jest to, co tygryski lubią najbardziej 😈 W „Nibynocy” dzieje się tak dużo, że znajdziecie tam żadnych przestojów czy zbędnych opisów. To jest czysta akcja i pełen wachlarz emocji. Autor naprawdę potrafi w emocje - zawsze mnie wzruszy, no zawsze!
Widać, że tutaj już Jay Kristoff rozwijał swój znak rozpoznawczy - budowanie napięcia i rozładowywanie go humorem. Uwielbiam ten zabieg! Uśmiałam się nie raz, szczególnie z tekstów Pana Życzliwego. Kim jest ów Pan? Jest Nie-kotem. Więcej Wam nie powiem, ale kocham tę postać!
Zakończenie wbiło mnie w fotel. Rzadko w fantastyce mam opad szczęki, a tu były dwa głośne „o kurła” w dwóch różnych momentach. No cacuszko!
Gdybym miała marudzić, to wycięłaby dwie sceny zegzów, ale to moja prywatna preferencja, bo po prostu nie przepadam.
Jeśli szukacie dobrej fantastyki, to łapcie za tę powieść. Ja od razu biorę się za drugi tom, a to dużo mówi o książce, bo przeważnie ...