Kapitanie powiedz to wreszcie.
"Czasami mężczyzna musi zrobić, to co należy" - pomyślałem, sięgając po najgrubszą książkę zalegającą na mojej stercie wstydu, od dobrych dwóch lat. Co mnie tak od niej odpychało? tylko i wyłącznie objętość, bo próbkę prozy Larry'ego McMurtryego miałem już przy okazji świetnego "Ostatniego seansu filmowego", toteż podwójnie mi wstyd, że potrzebowałem "zaledwie" pandemii, żeby po raz kolejny spotkać się z twórczością Teksańczyka.
Na początku chciałem napisać recenzję. Robiłem notatki podczas czytania, wchodziłem na Wikipedię, żeby doczytać pewne fakty, ale im głębiej wchodziłem w świat bohaterów Brazos, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że to bez sensu, tu recenzja nie wystarczy, tu by trzeba esej napisać, a tego: raz, że nie umiem, dwa, że nie chce mi się uczyć jak to zrobić, a trzy zrobił już to Michał Stanek, w świetnym posłowiu do wydania z 2017 roku, pod tytułem: "Western jako powieść totalna".
O czym jest Brazos? Tu skorzystam z pomocy Michała Stanka, bo nie sposób z nim polemizować: gdyby streścić fabułę, to jest to opowieść o dwóch podstarzałych kowbojach, emerytowanych Strażnikach Teksasu, weteranach wojen z Meksykiem i Indianami, którzy postanowili zorganizować wielki spęd bydła z południa na północ Stanów Zjednoczonych, a także o młodym szeryfie, który wyrusza z Arkansas tropem mordercy swojego brata.
W warstwie podstawowej jest to świetny, realistyczny western...