Zgłaszając się do recenzji tej książki, nie przypuszczałam, że tak mnie ona emocjonalnie przeczołga. Spodziewałam się zupełnie czegoś innego i nie przypuszczałam, że dostanę w swoje ręce tak przerażającą i momentami wręcz niewiarygodną i niemieszczącą się w głowie historię, po której mój poziom strachu o zdrowie najbliższych znów wzrośnie, a zaufanie do służby zdrowia tak drastycznie spadnie. Czy żałuję, że po nią sięgnęłam? Nie, bo otworzyła mi oczy na kilka ważnych aspektów, które zostały w niej zawarte i przekonała, że trudno w dzisiejszych czasach o prawdziwych przyjaciół, którzy staną za człowiekiem w najgorszych momentach jego życia. A i z miłością w tym trudnym czasie bywa różnie...
Główną osią tej opowieści jest historia Moniki (siostra autorki), kobiety obracającej się w wysoko ustawionych kręgach, wśród lekarzy adwokatów itp. Przed pandemią życie towarzyskie kwitło na najwyższym poziomie, liczne przyjęcia, rauty i spotkania poszerzały kręgi znajomości, budowały poczucie więzi i przyjaźni wśród ich uczestników. Rodzina w środowisku była szanowana na najwyższym poziomie, do momentu aż przyszła choroba... Monika zachorowała, i w tym momencie zaczęła się dosłownie i w przenośni jazda bez trzymanki...
Namówiona przez męża, trafia do szpitala na zamknięty oddział covidowy i tu zaczyna się jej horror...
Nie będę opisywać dalszej fabuły, bo to się działo w tym szpitalu, przechodzi ludzkie pojęcie. Kobieta ta pozbawiona została wszelkiej godności, złamano ...