Do debiutów zawsze podchodzę z entuzjazmem porównywalnym do tego, który wywołują książki ulubionych autorów. Ekscytuje mnie to odkrywanie, zwłaszcza że obecnie są one dopieszczane do granic możliwości i wielokrotnie okazują się lepsze niż powieści twórców, którzy osiedli już na laurach. Tym bardziej cieszy mnie, gdy debiut szybko zyskuje popularność i oczywiście z przyjemnością sprawdzam, czy słusznie.
"Miejsca cieniste" to jedna z tych książek, w której próżno szukać typowych znamion debiutu. Jacek Kalinowski solidnie się przygotował, zanim podzielił się swoją historią ze światem i takie połączenie naturalnego talentu z wypracowanym piórem elektryzuje od pierwszych stron. Ta powieść ma niepowtarzalny klimat, który dodatkowo miesza w głowie podczas lektury, a fabuła sama w sobie jest wystarczająco skomplikowana.
W zasadzie to zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że długo w ogóle nie wiedziałam, o czym czytam. I nie chodzi o to, że miałam problem ze zrozumieniem tekstu, trudność sprawiało mi raczej wyłapanie tego, co istotne, jakiejś osi fabularnej, głównego wątku. Ta opowieść po prostu płynęła, jej prąd mnie porwał, podziwiałam po drodze widoki, czyli zachwycałam się stylem autora, ale zupełnie nie domyślałam się, dokąd mnie to wszystko zaprowadzi. I za każdym razem, gdy wydawało mi się, że widzę coś na horyzoncie, okazywało się, że to tylko chwilowy postój na mieliźnie, zanim ta moja rzeka po raz kolejny zmieni bieg. A po zakończeniu czuję się jakbym ...