“Łucznik” Artura Żurka jest kontynuacją losów pisarza Henryka Zamroza, równocześnie jednak jest tak inny od tomu pierwszego pt. “Strzygoń”, że bez problemów można się z nim zapoznać całkowicie niezależnie. Najlepiej określić go jako połączenie kryminału z thrillerem psychologicznym. Pisany w narracji trzecioosobowej mocno skupia się na stronie psychologicznej - nie tylko postaci, ale i całego społeczeństwa. Mamy tu Warszawę sparaliżowaną strachem. Po ulicach grasuje tytułowy Łucznik, który strzela do ludzi. Jedna strzała, jeden trup, totalnie przypadkowy, w totalnie przypadkowym miejscu. Łucznik jest nieuchwytny, niewidoczne, nie wiadomo gdzie i kiedy się pojawi i kto padnie jego ofiarą. I tak obserwujemy narastający strach społeczeństwa, reakcje, jakie w nim taka sytuacja zagrożenia powoduje. I oddane jest to bardzo szeroko, z niesamowitą dokładnością. To początek historii, później emocje stają się intensywniejsze, a my skupiamy się na intrydze kryminalnej, śledztwie i pogoni za mordercą. Autor prowadzi z nami grę, podrzuca tropy, myli ślady, przez co cały czas zachowujemy czujność, ale i podejrzliwość. Do tego dochodzą moje ulubione kreacje postaci, czyli nie tylko detektywi, ale i pisarz, i psycholog, a także są niesamowicie sprawnie, bardzo realistycznie prowadzone dialogi. To wszystkie sprawiło, że bawiłam się przy tej lekturze świetnie, porwała mnie całkowicie, tak, że ciężko było mi się od niej oderwać. Polecam fanom kryminałów mocnych nie tylko w intrydze, ale i ...