Nie wiem czy to przypadek, ale autor poruszył tutaj temat cudownego obrazu Maryi, który wędrował u postaci po wiosce. Dla różnych osób miał on różną moc. Jedni go wychwalali, że działa cuda, inni traktowali zwyczajnie, a jeszcze inni się go bali. Nie wiem jak u was, ale u mnie też on był. Jeśli mam być szczera, to czuć było wokół niego jakąś dziwną i gęstą atmosferę. Jakby noszony ważył dziesięć kilo, ale gdy się na niego patrzyło, to całą tonę. Był cichy, ale dla mnie głośny. Czułam jakby zbierał wszystkie grzechy, krzyki i hałasy od każdego domu do którego zawitał. Nie wiem dlaczego, ale nie wyczułam od niego nic dobrego, tylko poczucie winy. Modlitwą miał nam pomagać, a zamiast tego pozostawił po sobie nieprzespane noce, chwilowe koszmary i grozę tak wielką, jak grzechy wszystkich ludzi na świecie zebrane właśnie w jedno miejsce. W ten obraz. Wiem, że każdy z was może mieć inne przekonania, odczucia, nauki, wierzenia. To tylko moje uczucia względem tego właśnie obrazu. Zamiast zabrać, wiele rzeczy po sobie zostawił. Podejrzewam nawet, że gdyby nie ta książka, nigdy bym wam tego nie napisała. Czy czuję się z tego powodu źle? Nie. Zwyczajnie jestem szczera i już jakby wolniejsza od brzemienia uczuć, które u mnie się kotłowały.
Co do fabuły książki, to jak zwykle jest zaskakująco dobra. Autor włożył tu swoje serce, by ukazać nam temat alkoholizmu, który sama dobrze znam. Te chwile, kiedy stan człowieka zmienia się z każdym wypitym łykiem i lepiej zawsze przytakiwać a...