Sterany życiem, zniszczony przez złą miłość facet wraca w rodzinne (egzotyczne) strony, gdzie odnajduje nową miłość i swoje miejsce w świecie. Takie historie to nie moja bajka. Ale są takie momenty w życiu, że człowiek potrzebuje bajki;) I tu zaskoczenie, bo autorka te znane skądinąd schematy wykorzystuje przewrotnie, inteligentnie i dowcipnie. Nowa Fundlandia to w końcu nie Prowansja czy inna Toskania. A to ona jest tu głównym bohaterem. W ciepły, łamany przez ironię sposób opisuje autorka funkcjonowanie niewielkiej, zżytej społeczności, małej gazety, specyficznej rodziny. Zgryźliwie-gorzko pisze o tym, jak rząd centralny realizował pomysły na ożywienie gospodarcze regionu (drobny fragment, ale tak celny, że musiałam o nim wspomnieć). A w tle romans, do którego obie strony się nie garną.
Zaskakująco dobre to było. Obejrzałam również film w znakomitej obsadzie – ale książka lepsza.