Każda dobra seria kiedyś się kończy. Tym razem padło na imć Ryksa.
Po raczej słabej (do czego się sam autor przyznaje) części trzeciej, w moje łapy wpadła książka będąca zakończeniem cyklu o inwestygatorze JKM.
Niewątpliwie konkretniej napisana niż "Tyran nienawistny", ale genialnie nie jest. Ryks i jego kompani posunęli się w latach, wyhodowali brzuszyska i wiodą żywot statecznych obywateli, co to miejsce na przygody mają tylko w swych wspomnieniach.
Ale i tym razem Kacprowi nie jest dane cieszyć się domowymi pieleszami. Mamy zatem nowego króla, zarazę, dawnych i nowych wrogów, zdrajców, golema, przepowiednię, żądnych sławy alchemików i gdzieś tak na moje oko jakieś pół tony intryg. Sporo, co? Spokojnie, miejsca też jest dużo, więc pomieściło się to dosyć zgrabnie.
No i któż inny by się tego podjął, jeśli nie inwestygator w stanie spoczynku?
Niemal od początku część ta sprawiała na mnie wrażenie dużo mroczniejszej od poprzedniczek.
Dużo tu śmierci, okrucieństwa, sączącej się desperacji i szalonych wizji. Wiele spraw zostanie przez to ostatecznie i brutalnie zamkniętych.
Sam finał, ostatni (nie licząc epilogu) rozdział jest kapitalny. Napiszę szczerze, nie spodziewałem się tak udanego zakończenia, ale Pan Wollny sprawił chyba nie tylko mi bardzo miłą niespodziankę.
Brawa dla niego, bo cała tetralogia to kawał dobrej, przykuwającej uwagę literatury, a dla mieszkańców Krakowa prawdziwy skarb.