,,I przez chwilę tak sobie trwali- głowa przy głowie. Dziewczyna w zielonej chustce i łysol w okularach, dwójka dzieciaków z różnych kręgów, których losy splotły się we wspólnym doświadczeniu cierpienia i we wspólnej walce z niewidocznym, cholernie agresywnym złem. Bezbronne istoty zawieszone między życiem a śmiercią, wciąż nietracące nadziei, że dzięki współczesnej medycynie uda im się jednak zwyciężyć. "
Powiem wam, że w pierwszym odczuciu bardzo zdenerwował mnie mały druk, który jakby ukrył przede mną wartość treści. Dopiero w momencie, kiedy przeczytałam kilka pierwszych stron w zupełności przestał się liczyć. Zadałam sobie pytanie, czym jest mały druk w obliczu śmierci? Czy faktycznie wygląd książki jest ważniejszy niż wartościowa treść? Uwierzcie mi, że nie jest. Gdybym nadużywała alkoholu, to powiedziałabym, że tego nie da się czytać na trzeźwo. Ciężko jest zwyczajnie rozmawiać o chorobach, o śmierci, o współczesnej medycynie, która w obliczu raka nadal trwa w miejscu. Ludzie wymyślają nowe samochody, statki kosmiczne, badają planety, a nadal trwają w czarnej otchłani jeśli chodzi o choroby nowotworowe. A to właśnie tutaj potrzebna jest pomoc. Nie nowy personel, więcej łóżek, tylko właśnie leki, które działały by konkretnie na daną chorobę. Po co nam roboty z ludzką inteligencją, skoro możemy uratować siebie nawzajem. I dlaczego tego nikt nie robi?
Nawet nie macie pojęcia, jak ja bardzo przeżywam tą książkę. Wpierw poznałam osobę, która pracuje przy d...