Ależ mnie ta książka zdołowała, prawie że wywołała u mnie stan około depresyjny. Jednak z drugiej strony, mają w sobie coś takiego, książki tego autora, że bardzo chcę sięgnąć po następna część cyklu, by razem ze smutnym Erlendurem Sveinssonem, rozwiązać kolejną kryminalną zagadnę i znowu poczuć tę duszną, ciężką atmosferę tego jakże egzotycznego dla mnie kraju. Dawno w żadnej książce nie spotkałam tak wiele nagromadzonego smutku, rozpaczy, bezsilności, przemocy domowej i beznadziei. Beznadzieja kobiety, matki maltretowanej fizycznie i psychicznie, beznadzieja Erlendura, siedzącego przy łóżku córki, której lekarze nie dają większych szans na wybudzenie ze śpiączki. Beznadzieja dzieci, które bezradnie patrzą na katowaną matkę i boją się nawet głośniej oddychać. To wszystko nie może się dobrze skończyć... Tym razem ta część cyklu dostanie ode mnie aż osiem gwiazdek, bo napisana jest świetnie, już nawet do tych dziwnych, dla moich uszu, imion i nazwisk się przyzwyczaiłam.