Nie bardzo jestem zadowolona, kiedy trafiają mi się książki o podobnej tematyce, lub z podobnymi "problemami", w niedługich odstępach czasu. Nieczęsto mi się to zdarza, ale czasem jednak zdarza, tym razem właśnie się zdarzyło. Dopiero co, przeczytałam "Czarownicę" Camilli Läckberg, w której to książce dużą rolę odgrywała sprawa imigrantów z Syrii, a już teraz w obecnej lekturze Arnaldura Indriðasona pt." Zimny wiatr", znowu mam imigrantów, chociaż tym razem, głównie tajskich.
Jednak mimo wszystko bardzo jestem zadowolona z tej książki, bardzo lubię to niespieszne pisanie tego autora. Pyszna to była lektura, chociaż bardzo smutna. Jakiś totalny bezsens się z niej wysnuł i wpłynął na mnie . Wszystko, co się tam działo, było jakieś nie takie jak być powinno. Nieuporządkowane życie Erlendura, jego dziwne pogmatwane relacje z dziećmi, jakoś mało przekonywające z jego "kobietą". Zresztą i pozostała dwójka pomocników komisarza, też nie żyje w szczęśliwej bańce.
Imigranci, którzy z jednej strony oczekują akceptacji od ludzi ze swojej nowej ojczyzny, z drugiej zaś, nie za bardzo chcą się asymilować, bardzo gorliwie pielęgnując tradycje i zwyczaje, oraz język ze swojego pierwszego ojczystego kraju. W takiej to scenerii znalezione zostają zwłoki dziesięcioletniego Azjaty. Kto i dlaczego zabił dziecko? Czy to było morderstwo na tle rasowym? Gdzie jest narzędzie zbrodni, przed tymi i wielu innymi pytaniami stają nasi znajomi już z poprzednich części tego cyklu, śled...