Czy gdybyś wiedział*, że niedługo możesz odejść z tego świata, to czy napisał*byś książkę-list do swojego małego dziecka?
Tak postąpił pastor, którego życie dobiegało końca.
Czytając książkę Marilynne Robinson otrzymujemy historię życia Johny’ego, który pragnie przekazać jak najwięcej swojemu synkowi, który w czasie pisania tego listu jest kilkuletnim dzieckiem.
Początkowo bardzo ciężko było mi wdrożyć się w tę historię. Dostałam bowiem zlepek zdań, które miały tworzyć obraz życia mężczyzny piszącego do swojego syna.
Lubię jednak czytać całe książki, dawać im szansę, że może się rozkręcą.
W tym wypadku tak było, książka od połowy leciała mi coraz szybciej. Nie powiedziałabym, żeby była niesamowicie ciekawa, ale chciałam dowiedzieć się, co będzie dalej. W całej tej historii intrygująca okazała się postać drugoplanowa… nie będę wam spoilerować, ale moim zdaniem pastor napisał ten list nie tylko po to, by po jego śmierci syn dostał dużo mądrości od nieżyjącego już rodzica (chciał na pewno zrekompensować mu w pewien sposób brak ojca podczas dorastania), ale pokazać historię kogoś innego. Przedstawić ją od A do Z, pomóc zrozumieć pewne sprawy i spojrzeć na całą historię zupełnie inaczej. Zostawić pamięć nie tylko o sobie, ale również o tej osobie.
Czy polecam? Niestety nie jest dla każdego i nie wiem, czy spodobałaby się Wam. Nie chcę jej również skreślać, bo sama książka nacechowana j...