Książkę trzeba czytać bardzo uważnie. Czasami, często, wracałam do początku strony, żeby zrozumieć tok myślenia narratora i głównego bohatera.
Fabuła jest listem narratora, starego pastora Johna Amesa do swojego siedmioletniego syna, któremu chce przekazać to, co wie o ludziach i nauczyć go jak ma oceniać innych i życie, gdy już umrze. Ames czuje się słabo, spodziewa się śmierci, stąd ten list. Jest rok 1956, a tytułowe Gilead to mała mieścina, z której wszyscy prawie wyjechali. Jednocześnie jest to miejscowość biblijna i takich porównań starotestamentowych jest tutaj dużo. Pierwsze i najważniejsze to obraz Abrahama prowadzącego syna Izaaka na śmierć. Ames mówi o tym, że sam szedł tak kiedyś ze swoim ojcem w poszukiwaniu dziadka, a teraz on czuje się Abrahamem. Zastanawia się nad tym, analizuje, bo również ma syna w późnym wieku, tak jak Abraham. To ofiarowanie go Bogu i powiedzenie aniołom dla Amesa zyskuje nowe znaczenie. On wie, że umrze, więc ofiarowuje wychowanie syna Opatrzności. To mocno przejmujący obraz, który przewija się przez całą książkę.
Ames pamięta wojnę secesyjną i wojny światowe, pamięta segregację rasową, która w czasie akcji powieści wciąż dotyka USA, pamięta walkę o zniesienie segregacji rasowej i Johna Browna. Pamięta też swoją młodość, gdy w jego miejscowości Gilead tętniło życie, gdy było wiele kościołów i ludzie żyli w większej zażyłości społecznej. Dlatego wydaje mi się, że ta powieść jest bardzo ważna dla Amerykanów, bo oddaje ich problemy i mentalność.
Ames jest pastorem i nad sprawami wiary rozważa najdogłębniej. Zastanawia się nad tym, co osiągnął, czego nie udało mu się dokonać i bardzo serio traktuje Biblię i swoje kaznodziejstwo. Jego list do syna, a właściwie pamiętnik, to zbór tego co myśli i jak postrzega swoje otoczenie i życie. Bardzo mnie ujęła subtelność i niepozorność Amesa. To człowiek, który cztery razy myśli, zanim wydaje sąd i to człowiek, który równie starannie przegotowuje kazanie dla dwóch wiernych w zapadłej dziurze, jak i dla bogatych w katedrze. Przez całą powieść trawi go strach o syna, o żonę, której przez to, że przez całe życie wszystko oddawał parafii, nie zostawi żonie nic, tylko kufer kazań, oraz trawi go zazdrość i strach o syna swojego przyjaciela, jego imiennika, czarną owcę w rodzinie, Johna Amesa juniora. Pół książki jest odkrywaniem prawdy o tym młodym człowieku i dokopywaniu się do prawdy. Z punktu widzenia Amesa jest zmaganiem się starca z własnymi uprzedzeniami i z własnym doświadczeniem życiowym. Dodatkową kwestią postawioną w książce jest sprawa predystynacji, czyli przeznaczenia człowieka. Czy niektórzy ludzie są z góry przekreśleni? Żona Amesa, która sama w życiu wiele przeszła, twierdzi, że każdemu należy dać szansę.
Czy należy?
Właściwie cała fabuła, sposób napisania książki, język, obrazy, sposób przedstawiania zdarzeń są podporządkowane Amesowi, są subiektywne, oddają sposób myślenia tego człowieka. To wielki kunszt pisarski. Jestem bardzo ciekawa, czy następne powieści oddają mentalność Lily i Amesa Juniora?
Książka jest powolna i subtelna, ale zarazem dosadnie pokazuje Stany Zjednoczone i ich korzenie. Jest też uniwersalną opowieścią o człowieku, o współczesnym Abrahamie, który musi oddać swoje owoce życia innym i musi innym zaufać. Musi zaufać Bogu, w którego wierzy. Bogu, który dopuścił tyle cierpień.