Kiedy przewróciłam ostatnią stronę tej części, stwierdziłam, że będę tęsknić. Za Donem i jego przygodami i absurdalnymi sytuacjami w których potrafi się znaleźć. Za Rosie, nieugiętą i twardą babką jaką była przez wszystkie trzy tomy. Za ich życiowymi wertepami, które nawet przez chwilę nie pozwalały na nudę, za wzlotami i upadkami, za szczęściem i rozterkami. Dosłownie za wszystkim. I nie będzie to przesadą, jeśli napiszę, że seria o Donie i Rosie jest moją ulubioną serią obyczajową, a jej trzeci tom, najlepszym zakończeniem na jakie mogliśmy liczyć. Ogromnie ciężko jest ocenić tę książkę bez oceniania całości. W tomie trzecim Don i Rosie stają przed perspektywą, że ich 11-letni syn Hudson może rozwijać się w spektrum autyzmu. I to jest, według mnie, najważniejszy wątek, szczególnie biorąc pod uwagę uprzedzenia tkwiące w naszym społeczeństwie. Bo nasze podstawowe ludzkie potrzeby – bycia zrozumianym, zaakceptowanym – są uniwersalne, a tak naprawdę realia autyzmu, dla osób nie żyjących w jego spectrum, są niezrozumiałe. Powieść Simsiona przemyca wiedzę o autyzmie w tak niepozorny sposób, że staje się on bardziej zrozumiały. Również w tej książce nie zabrakło dobrze znanego nam humoru czy krytyki społeczeństwa. I wszystko jest tak wyważone, tak subtelne, że sprawia przyjemność.
Zaprawdę powiadam wam, z pewnym smutkiem skończyłam tę serię. Ale cieszę się, że jeszcze tylu z was ma szansę poznać i polubić Dona Tillmana.