W ciągu ostatnich kilku tygodni udało mi się zapoznać z całą trylogią o Donie Tillmanie australijskiego autora Graeme Simsiona. Pierwszy tom urzekł mnie inteligentnym humorem, nietypowym stylem i samą osobą głównego bohatera - nieprzystosowanego społecznie profesora genetyki. Drugi był trochę gorszy, ale ciągle oceniam go pozytywnie, natomiast o trzecim słyszałam, że jest najlepszy z całej trylogii. Zanim odpowiem na pytanie, czy podzielam tę opinię, kilka słów o fabule i bohaterach.
Tym razem autor przenosi akcję o 11 lat do przodu. Don, Rosie i ich syn Hudson przenoszą się z powrotem do Melbourne, gdzie Rosie rozpoczyna pracę nad nowym projektem badawczym, Don wraca na stanowisko profesora genetyki na uniwersytecie, a Hudson idzie do nowej szkoły. Solidne fundamenty ich uporządkowanego życia zaczynają jednak pękać, kiedy Don po jednym ze swoich wykładów zostaje oskarżony o rasizm, Rosie traci kierownictwo nad projektem ze względu na czas poświęcany na opiekę nad synem, a ten z kolei okazuje się mieć problemy z przystosowaniem do nowego środowiska, przez co szkoła zaczyna naciskać, aby poddać go badaniom pod kątem autyzmu. Don, który sam całe życie bronił się przed diagnozą, staje przed największym wyzwaniem w historii swojego rodzicielstwa. Konwencjonalne rozwiązania problemów nie byłyby jednak w jego stylu, więc nadchodzi pora na kolejny projekt.
Najciekawszym aspektem tej powieści było dla mnie obserwowanie Dona, Rosie i Hudsona jako rodziny - bardzo nietypowej, działającej jak dobrze naoliwiony mechanizm, z pozoru pozbawionej ciepła, ale po prostu okazującej sobie uczucia w bardziej niewerbalnej formie. Szczególnie podobała mi się relacja Dona z synem, w którym dostrzegał tak wiele z samego siebie i któremu tak bardzo chciał pomóc uniknąć problemów, z którymi sam borykał się nie tylko w szkole, ale i w dorosłym życiu. Sam Hudson również jest ciekawą postacią - to inteligentny, przedsiębiorczy dzieciak, który potrafi przekuć swoje wady w zalety.
Drugą ważną kwestią, którą muszę poruszyć, jest to, jak bardzo ta książka poszerzyła moją wiedzę na temat autyzmu. Myślę, że autor wykonał kawał dobrej roboty, przekazując mnóstwo informacji w przystępny sposób, po prostu wplatając je w fabułę. Cieszę się, że temat zaczyna być częściej poruszany nie tylko w literaturze fachowej, ale też tej popularnej, rozrywkowej, dzięki czemu czytelnicy mogą dowiedzieć się, jak szerokim pojęciem jest spektrum autyzmu i że nawet osoba, która z pozoru niczym się nie wyróżnia i prowadzi przysłowiowe “normalne życie”, może identyfikować się jako autysta.
Jak widać “Finał Rosie” porusza poważne tematy, ale oczywiście nie oznacza to, że w książce brakuje charakterystycznego humoru, za który rzesze czytelników pokochały “Projekt ‘Rosie’”. Don nadal miewa zwariowane pomysły, które jemu wydają się całkowicie logiczne, do tego o urozmaicenie lektury dbają postacie drugoplanowe, znane już z poprzednich tomów, a także sporo nowych. Muszę jednak szczerze przyznać, że nie wszystkie wątki poboczne mi się podobały, niektóre mocno mnie irytowały, co trochę psuło mi przyjemność z czytania.
Wracając do pytania, czy też uważam trzeci tom za najlepszy z całej trylogii, to niestety muszę odpowiedzieć przecząco. Pierwsza część najbardziej mnie ujęła, była świeża, zabawna, a do tego Rosie grała w niej większą rolę niż w pozostałych dwóch. Nie oznacza to jednak, że negatywnie oceniam “Finał Rosie”, bo to w dalszym ciągu wartościowa i nietuzinkowa powieść o nietuzinkowej rodzinie, stanowiąca dobre zakończenie serii. Krótko mówiąc: nie zachwyciła mnie, ale przeczytałam ją w większości z przyjemnością i mogę szczerze polecić całą trylogię.