Świetnym "Projektem 'Rosie'" sam autor wysoko postawił sobie poprzeczkę, ale niestety nie udało mu się jej przeskoczyć, bo druga część była zdecydowanie słabsza niż pierwsza.
Don Tillman na nowo uporządkował swoje życie, razem z Rosie, i wydaje mu się, że wie, co przyniesie przyszłość. Tymczasem jak grom z jasnego nieba spada na niego wieść, że wkrótce zostanie ojcem. Na swój specyficzny sposób Don zaczyna przygotowywać się do nowej roli, ale równocześnie naraża na szwank swoje małżeństwo.
Jak polubiłam bohatera w pierwszej części, tak w tej chwilami miałam ochotę złapać się za głowę, a najlepiej złapać jego i mocno nim potrząsnąć. Tę książkę można by reklamować jako poradnik, jak nie traktować ciężarnej partnerki. Don miał też swoje lepsze momenty i nie zabrakło w tej części humoru, który tak spodobał mi się w poprzedniej, ale jednak tym razem uczucie irytacji przeważało u mnie nad rozczuleniem nieporadnością życiową bohatera. Rosie niestety też grała mi na nerwach, przede wszystkim swoją opinią, że może w ciąży pić alkohol, ale też swoim oślim uporem. Pojawiło się za to kilka ciekawych postaci drugoplanowych, dzięki którym ostatecznie książka mogła zakończyć się pozytywnie.
Jak widać, nie jestem "Efektem Rosie" tak zachwycona, jak "Projektem...", ale mimo to nie żałuję, że przeczytałam tę powieść. Słyszałam juz, że trzeci tom jest najlepszy z całej serii, więc może uda mu się zatrzeć to gorsze wrażenie, jakie zrobił drugi. Niebawem się przeko...