Czekałam tej książki jak kania dżdżu, więc kiedy przyszła natychmiast odłożyłam to, co czytałam i rzuciłam się na opowieść o dalszych losach Nikity. Akcja dzieje się kilka miesięcy po "Aferze na tuzin rysiów", pewnemu greckiemu milionerowi porwano córkę, a wyznaczony do obstawienia wymiany oddział Cieni został wybity do nogi. Zrozpaczony i wściekły ojciec domaga się od Ireny przydzielenia do poszukiwań Nikity, bo wyrocznia wskazała ją jako osobę, która jest w stanie uratować Madalę. Co prawda Nikita nie jest już Cieniem i nie przyjmuje poleceń Matki Przełożonej, ale przyjmuje intratne zlecenie od Theo Gorgonosa i przystępuje do działania. Wszystko dzieje się w Warsie, choć greckie korzenie rodziny stanowią źródło całej sprawy, wychodzi na jaw, że porwanie nie zostało dokonane dla okupu, ale by zemścić się na Theo, w grę wchodzą starożytne klątwy i magia, a Nikita musi rozwiązać zagadkę.
Zapowiadała się czytelnicza uczta, a jednak nie do końca się udało, tyle, że nie wiem, czy wynika to z książki, czy z moich, może nadmiernych oczekiwań? Coś nie zaiskrzyło, nie wciągnęło mnie tak, jak poprzednie tomy opowieści o Nikicie, zabrakło mi czegoś, co by zmuszało do łykania kolejnych stron jak pelikan (jestem nim niewątpliwie, przyznaję bez bicia). Chyba zabrakło mi emocji, nie czułam tej historii, Theo był irytujący ze swoimi tajemnicami, same poszukiwania tropów też nie porywały. No i mam kilka bardzo poważnych zastrzeżeń - czysto subiektywnych:
1. Nikita zwraca się do berserka i myśli o bersekru "Pan B.". Dlaczego? Tak o nim myślała w drugim tomie trylogii, "Akuszer bogów", kiedy wreszcie przestawała widzieć w nim krwiożerczą bestię, ale jeszcze nie było między nimi więzi. Na początku trzeciego tomu - "Diabelski młyn" - dochodzi do rytuału, w którym berserk otrzymuje imię Brynjar - i przez cały ten tom, oraz kolejne "Kroniki sąsiedzkie" jest nazywany Brynjarem przez Nikitę, a także przez Robina. W dodatku w tamtych pozycjach jest jakby bliżej bohaterki, jest ważniejszy niż tu. Mam wrażenie, że tu został zepchnięty do roli pomocnika w brudnej robocie, który nie jest istotny, choć w rozmowie z Madalą Nikita twierdzi inaczej. Dla mnie tylko to mówi, nie czuję tego w tekście i brak zwracania się do Brynjara po imieniu bardzo mi się nie podoba.
2. Nazwisko zleceniodawcy jest dla mnie wielką, różową, neonową strzałką, która pokazuje łopatologicznie, mrugając nachalnie, o co właściwie chodzi. To nazwisko w połączeniu z filmem, na którym widać, jak zginęły Cienie - nie pozostawia absolutnie żadnych wątpliwości co do rodzaju potwora, który pojawi się w końcówce. I to też mnie gryzie, wolałabym subtelniejszy przekaz, akurat grecka mitologia jest chyba najlepiej znaną, więc warto zadbać o coś zaskakującego i nietypowego, jak w "Katii", gdzie pojawienie się bogini było zaskakujące. Tu nie ma mowy o zaskoczeniu, jest prosto z mostu dużo za wcześnie.
3. Wydawnictwo chyba trochę po łebkach potraktowało korektę, zazwyczaj w SQN nie ma aż tylu literówek, w dodatku jakichś takich głupich, rzucających się w oczy, zmieniających sens. I nie tylko literówek - krótki opis z wyprawy do Sawy:
Przed wojną ludzie spędzali tam miło czas, tańczyli do dźwięków muzyki, która podobno niosła się po wodzie aż na drugi brzeg, wzbudzając zazdrość mieszkańców Warsa. Modnie było świętować tam śluby, rocznice czy narodziny dzieci. A kawałek dalej, za oranżerią, znajdował się klub sportowy z kortami tenisowymi, na których w międzywojniu rozgrywano turnieje. Gdybym nie przeczytała o tym w przewodniku, nie zdołałabym się tego domyślić. Po dawnej świętości tego miejsca nie został ślad.
No i moje pytanie, jakiej świętości? O kościołach nie ma ani słowa, więc raczej świetności - nie spodziewałabym się takiego babola akurat tutaj.
Nadal jestem pelikanem i teraz czekam na kolejny tom z cyklu "Gracje z Ustki", ale ta pozycja nieco mnie rozczarowała, uważam, że autorkę stać na coś lepszego.