Wiele sobie po lekturze Stendhala obiecywałem, a skończyło się na dosyć bolesnym rozczarowaniu. Przy czytaniu przyszło mi do głowy bardzo dziwaczne porównanie, które można odebrać jako niemal bluźnierstwo, ale w moich oczach ma jakiś pokręcony sens.
Ze Stendhalem jest jak z Ozzym Osbournem- obaj mają dla rzeszy fanów status wręcz ikoniczny, co jest o tyle niewytłumaczalne, że Ozzy nie umie śpiewać, a Stendhal na tle innych francuskich twórców, jest najwyżej średnim pisarzem.
Książka opowiada historię Juliana Sorela- młodego syna cieśli, przy tym fanatycznego zwolennika Napoleona, który dzięki swej niezwykłej pamięci, egoizmowi i potwornej ambicji, wspina się po szczeblach drabiny społecznej, dostępując coraz poważniejszych zaszczytów. Musi sobie poradzić z histeryczną wręcz miłością dwóch kobiet i powstrzymywać wewnętrzny gniew „uciskanego” parweniusza, podczas kontaktów z przedstawicielami znienawidzonej szlachty, których sam zaczyna coraz bardziej przypominać.
Ciężko cokolwiek o tej książce napisać, bo jest perfekcyjnie nijaka. Irytujący bohaterowie, na czele z obłudnym, dwulicowym Julianem, infantylna fabuła, przeciętność lejąca się z każdej strony, język i styl miejscami barwny, a miejscami nużący, bijąca po oczach nielogiczność.
„Czerwone i czarne” zapamiętam tylko i wyłącznie z tego powodu, że absolutnie nic konkretnego nie umiałem o niej powiedzieć. To taki mój prywatny, literacki synonim nijakości.