12 opowiadań. Miałam obawę, że jak to z opowiadaniami bywa, czytane ciurkiem zleją się i pozostanie tylko ogólne wrażenie o książce, nie podelektuję się każdym z nich oddzielnie. Tym bardziej, że to Marquez, więc szkoda by było. Postanowiłam więc celebrować czytanie i rozciągnąć lekturę na 12 dni, każdego dnia jedno. Pomysł wydawał się dobry. Pierwsze opowiadanie zaczęłam więc w piątkowe popołudnie, a ostatnie skończyłam w ten sam piątek w nocy. Z żalem, że już po wszystkim. Książka nie dała się odłożyć.
Książka poprzedzona jest wstępem autora, w którym opisuje genezę powstania opowiadań. Pisał ją przez 18 lat, powstała jako reminiscencje jego tułaczej podróży do Europy. Opowiedział w niej o przypadkach, jakie spotykają (lub mogły spotkać) Latynosów na naszym kontynencie. Wszystkie przydarzyły się autorowi lub zasłyszał je od znajomych.
To jest trochę inny Marquez, niż w „Stu latach samotności”, ale nadal uroczy, magiczny i niepowtarzalny. Coś pięknego. Ależ on ma fantazję!