Robotę robi tu temat.
Która z nas w chwili zniechęcenia i życiowego doła nie chciałaby wywrócić wszystkiego do góry nogami, przezwyciężyć obawy i wynieść się na drugi koniec świata, w bajeczne miejsce, postawić dom przy plaży, znaleźć miłość swojego życia, odciąć się od szarzyzny i codziennych trosk? Palmy, ocean, egzotyczne kwiaty i owoce, nowe smaki, zapachy, życzliwi ludzie. Autorka „ Domu na Zanzibarze ” tego dokonała. Nie jawi mi się wprawdzie jako kobieta o pięknej duszy, ale jako osoba przedsiębiorcza i pozytywnie szalona, mająca odwagę nie tylko gonić za marzeniami, ale i je spełnić. Dorota Katende, jedyna Polka na Zanzibarze, właścicielka pensjonatu Vanilla House nad Oceanem Indyjskim oraz biura podróży, żona Tanzańczyka, kolorowy ptak. Rzeczywistość ją trochę przerosła, nie wszystko okazało się tak czarowne, jak się na początku wydawało. Warto o tym przeczytać. O czarnej Afryce widzianej oczami mieszkającej tam na stałe naszej rodaczki, a nie - turysty, który wpada na Zanzibar na chwilę. O ludziach, którzy stanęli na jej drodze, ich mentalności i wartościach, zwyczajach, srtojach, kuchni, architekturze i krajobrazach. O zupełnie innych kłopotach, które nam - Europejczykom trudno jest czasem zrozumieć. Temat fascynujący.
A jak się to czyta? Tak sobie. Rewelacyjną autorką Dorota Katende niestety nie jest, z pisaniem jej zdecydowanie nie po drodze. Prosty (zbyt prosty) język, niepokończone wątki, raczej powierzchowne suche relacje, czy nudnawy pa...