Libby wraz z matką i siostrą przeprowadza do starej rodzinnej posiadłości - miejsca dawnych seansów spirytystycznych. Dom z niepokojącą przeszłością ma być dla kobiet nowym startem po niedawnej traumie. Libby z każdym dniem odkrywa jednak mroczne sekrety domostwa i razem z siostrą i cynicznym chłopakiem z sąsiedztwa postanawiają odkryć prawdę zanim przebudzi się zło.
"Dom masek" od pierwszych stronic zaprosił mnie w korytarze przeklętej rezydencji, pełnej makabrycznych ornamentów, niepokojących witraży, pałętających się pod nogami robaków i skrzypiących desek. Uwielbiam taki gotycki klimat grozy, a szczególnie osadzony w hermetycznych przestrzeniach starego domu, który autorka znakomicie zaadaptowała do swoich zdarzeń.
Bardzo podobała mi się rewelacyjnie przemyślana historia i tytułowy wątek masek. Odkrywane tajemnice przeszłości mieszkańców i domostwa wywoływały ciarki na plecach. Poszukiwania artykułów w bibliotece, dziwne znaleziska na strychu, tajne drzwi czy wreszcie wszelkie zjawiska nadprzyrodzone - Fraistat świetnie grała odpowiednio dawkowanymi chwilami spokoju i napięcia, idealnie wyczuwając momenty na mocniejsze tąpnięcia czy zwroty akcji. Akcja trzyma odpowiednie tempo i niesamowicie angażuje - nie chciałam się odrywać od lektury, dopóki nie poznałam finału!
Interesujące były również wątki związane z kondycją psychiczną Libby oraz wpływem dramatycznych zdarzeń z jej udziałem na konstrukcję życia rodzinnego. Autorka z dużą dozą empatii i zrozumienia podeszła do leczenia traumy, pamiętając również o tym, że jest to proces, który wymaga czasu, a więc niektóre zachowania czy myśli bohaterki muszą mieć w tym swoje odzwierciedlenie. Autentyczne były reakcje, odczucia i emocje, co bardzo doceniam.
Świetna atmosfera suspensowej grozy przeniesiona do wiktoriańskiej rezydencji. Czyta się jednym tchem - gorąco polecam! 😊