"Depeche Mode" śmiało mógłby nosić podtytuł: "pamiętnik z okresu dojrzewania". Specyficzne to jednak dojrzewanie, tak samo jak specyficzna jest czasoprzestrzeń, w jakiej przebiega: kilkudniowa odyseja, obficie zakrapiana alkoholem, rozgrywająca się w industrialnej scenerii Charkowa Anno Domini 1993. Jedynie słuszna ideologia trzyma się jeszcze całkiem nieźle, dlatego znajdziemy tu Wasię Komunistę, faszyzujące metody perswazji policji państwowej oraz podręcznik rewolucjonisty. Ale już-już czuje się w powietrzu nieśmiały świeży powiew upostaciowany w osobach "reklamowców" Wowy i Wołodii, niuejdżowych kazaniach wielebnego lidera Kościoła Jezusa (zjednoczonego), czy choćby – audycji o Depeche Mode, nadawanej w publicznym radiu. Kulminacją i metaforą udanego mariażu starego z nowym jest – dokonana przez jednego z bohaterów – zamiana teorii permanentnego rozpadu kapitału w teorię permanentnego pochuizmu.
Powieść porównywana była na Ukrainie do "Ulissesa" Joyce'a, "Moskwy-Pietuszki" Jerofiejewa, "Podróży do kresu nocy" Céline'a i innych "kultowych ksiąg drogi".