Sięgnęłam po książkę Weroniki Tomala "Cztery liście koniczyny" ponieważ bardzo spodobała mi się okładka. To u mnie dość częste. Zawiesiłam oko i wiedziałam, że chcę przeczytać. Nie miałam pojęcia, że w środku kryje się taka perełka.
Judyta, główna bohaterka, to miejscowa pielęgniarka. To osoba dobra, każdemu by nieba uchyliła. Pacjenci ją kochają, mogą z nią porozmawiać zarówno o sprawach poważnych, jak i pożartować. A poczucie humoru jest ważne na oddziale onkologicznym, na którym każdego dnia odchodzą ludzie, gdzie jest ból i cierpienie. W wolnym czasie Judyta pomaga rodzicom i siostrze, z którą nie ma zbyt dobrych kontaktów, prowadzić rodzinny pensjonat. Kocha również książki. To właśnie ona opiekuje się nadmorską biblioteczką, z której każdy może pożyczyć sobie książkę, przeczytać a później odłożyć na miejsce. I to właśnie tam udaje się Judyta pewnego dnia, żeby oddać przeczytaną i zreperowaną książkę. Postanawia wynaleźć dla siebie jakąś kolejną perełkę do przeczytania. I wtedy jej wzrok pada na skórzany notes. Z ciekawości Judyta po niego sięga, uważając, że ktoś go tu chyba zostawił przez pomyłkę. Być może na początku są dane kontaktowe właściciela, adres. Ale to, co widzi na pierwszej stronie, pierwsze zdanie, wywraca życie Judyty do góry nogami. Słowa "Jeśli to czytasz, to znaczy, że mnie już nie ma".
Tu zaczyna się ciekawa historia. Pojawia się mężczyzna, kobieta, problemy, zwroty akcji, radość i płacz.
Przyznaję, że na koniec uroniłam kilka łez.
...