Jeśli chodzi o książki SF, jestem laikiem prawie absolutnym, czuję przed nimi respekt, zaliczyłam kilka nieudanych prób i w głębi ducha wiedziałam, że to nie moja bajka.
We wrześniu, w związku z wyzwaniem czytelniczym LC, porandkowałam z Lemem (z niezłym skutkiem) i odważyłam się sięgnąć po mojego pierwszego Dicka. Nie wiem, czy dla fanów Dicka to wartościowa powieść, ale uważam, że dla takich jak ja SF-amatorów, to pozycja w sam raz, żeby zobaczyć czym to całe SF pachnie i żeby się nie zrazić. Spróbowałam, przeczytałam, jestem pod wrażeniem. Pewnie znawcy gatunku odnajdą w książce głębsze warstwy niż ja, ale mnie ta historia po prostu zafrapowała. Czytało mi się zaskakująco dobrze, mimo dziwaczności, filozofowania i braku postaci, które bym polubiła. Zabrakło mi też spektakularnego zakończenia lub choćby po prostu zakończenia. Po lekturze czułam się jakbym przeczytała prolog i dopiero teraz się miało się zacząć.
Waham się, czy to bardziej rzecz o ludziach, którzy starają się normalnie żyć w obcej rzeczywistości, w swoistym Matrixie, o ich życiu, motywacjach, mentalności, a w tle alternatywny pokoślawionym świat. Czy też opowieść o alternatywnej historii świata z uwikłanymi w nią ludźmi błąkającymi się na obrzeżach.
Nie zastanawiałam się nigdy nad inną wersją zakończenia II wojny i nad tym, co by było gdyby wszystko potoczyło się inaczej. Autor odnosi się w powieści do obu scenariuszy:
- Państwa Osi wygrały, z tą opcją są związane losy bohaterów...