"- Cóż takiego oni w tym widzą, co?"
No właśnie: co takiego ludzie widzą w podróżowaniu? Zwłaszcza do sztucznych, turystycznych rajów, które w gruncie rzeczy są tylko fabrykami obsługującymi niewybredne masy ludzkie, żądne doświadczenia raju na ziemi z jednej strony, z drugiej zaś źródłem niezłego zarobku dla wąskiej grupy rządzących biznesem turystycznym, którzy cynicznie eksploatują zasoby naturalne i kulturę lokalną, przerabiając je na nieautentyczny "produkt turystyczny".
Lodge w swej powieści miesza dwa porządki, w których obietnica raju gra istotną rolę. Jeden mówi o raju na ziemi, jaki obiecuje reklama i turystyka, a którego chcą zażyć (choćby tylko w dwa tygodnie swego urlopu) pragmatyczni racjonaliści. Drugi to raj eschatologiczny, obietnica wiecznej szczęśliwości po śmierci, jaką składa wiernym religia (tu głównie teologia katolicka), lecz który trudno połączyć z rozumem.
Autor na hawajską plażę Waikiki, do centrum masowej turystyki w stylu amerykańskim wysyła Bernarda Walsha - ukrywającego się przed życiem byłego księdza, który utracił wiarę, teraz wykładowcę teologii - z misją pomocy swej ciotce Ursuli w uporządkowaniu jej spraw doczesnych, w tym w pojednaniu się ze skłóconą i niepotrafiącą ze sobą rozmawiać irlandzką rodziną. Okazuje się, że pomysł taki nie musi być wcale sztuczny i wymyślony. Akcja rozwija się naturalnie, a najlepsze, obok nienachalnego humoru, są szczere rozmowy bohaterów o erotyce i teologii. Narracja w dużej cz...