O tym, że „Ciemno, prawie noc” jest już od dawna w mojej czytelniczej kolejce przypomniałam sobie czytając „Poniemieckie” K. Kuszyk. Przeczytałam. I dostałam tu oczekiwaną porcję poniemieckości, ale w niespodziewanych smakach, przyprawioną dość zaskakującymi dodatkami.
Było trochę magicznie, trochę surrealistycznie, trochę groteskowo. Trochę baśniowo i horrorowo. A przede wszystkim mrocznie.
Wałbrzych. Sprzed wojny, wojenny i powojenny. Zamek Książ, księżna Daisy, Niemcy, Rosjanie, Polacy, Żydzi, Cyganie, repatrianci ze wschodu, internauci, tłum. Koty, kociary i kotojady. Inność. Pokaleczone dzieciństwo, pokaleczona miłość, przeraźliwa samotność.
Jest tu bardzo wiele wątków, mnóstwo zagadnień do rozmyślań, zaskakujące powiązania, ogromna, w swoim nieszczęściu, różnorodność bohaterów. Całość dobrze pomyślana, umiejętnie poprowadzona, świetnie opowiedziana (bardzo lubię styl Bator).
Hm… Podobało mi się, ale... Na początku myślałam, że mam do czynienia z rewelacyjną, wg moich kryteriów, lekturą, później były momenty, które odrzucały mnie od czytania lub po prostu były słabsze literacko. Ponadto mniej więcej od połowy książki przeszkadzał mi nadmiar: było tu odrobinę za dużo. Wszystkiego. Wynaturzeń, dziwności, zła. Pokaleczonych życiowo bohaterów. Trudnych ludzkich historii. Przekombinowane? Z drugiej strony, przecież nie raz zdarzyło mi się wysłuchać opowieści kogoś, kogo przeżycia mogłyby wypełnić kartki ciekawej, smutnej czy przerażają...