Do pomieszczeń, w których pan nie dostrzega niczego, poza banalnością innych oraz odbicia swej nudy, Chardin wchodzi niczym światło, nadając barwę każdej rzeczy, odnosząc się jakby do wiecznej nocy, w której wszystko pozostawało ukryte, wszelkie istoty, martwa i ożywiona natura, wraz ze znaczeniem jej kształtu, jakże jasnego dla naszego spojrzenia, jakże ciemnego dla naszego umysłu. Każdy zostaje przywrócony do życia niby przebudzona księżniczka, wypełnia się swymi barwami, zaczyna z nami rozmawiać, żyć, trwać. [...] Nauczyliśmy się od Chardina, że gruszka jest tak samo żywa jak kobieta, że pospolita ceramika może być równie piękna, co najszlachetniejszy kamień. Malarz ogłosił tu bowiem boską równość wszystkich rzeczy względem rozumu, który ma w nie wgląd przed światłem, które je upiększa. Wyprowadził nas z fałszywego ideału, byśmy głębiej mogli przeniknąć rzeczywistość, by odnaleźć w niej wszędzie piękno, już nie niby więźniowie, osłabieni przez nakaz konwencji albo zły gust, lecz jak osoby wolne, silne, uniwersalne; otwierając nam świat realny, zabiera nas tak naprawdę w podróż po oceanie piękna. U Rembrandta przekroczona zostanie sama rzeczywistość. Zrozumiemy, że piękno nie istnieje w przedmiotach, gdyby tak bowiem było, nie byłoby ono tak głębokie i tak tajemnicze. Zobaczymy tu przedmioty, które istnieją same przez się, puste oczodoły, których światłem jest zmieniający się wyraz, pożyczony odblask piękna, boskie spojrzenie.