„Żaden rozsądny człowiek nie uważa jednak, by ontologiczny status Wróżki Zębuszki lub orbitującego czajniczka mógł się stać przedmiotem poważnej dyskusji. Nikt z nas nie czuje się zobligowany, by negować istnienie któregokolwiek z milionów wydumanych bytów zaludniających jakże płodną (lub nierozsądną) ludzką wyobraźnię. Odkryłem, że całkiem dobrą strategią, gdy ktoś pyta mnie, czy jestem ateistą, jest uświadomić mu, że on również jest ateistą, wszak nie wierzy w Zeusa, Apollona, Amona Ra, Mitrę, Baala, Thora, Wotana, Złotego Cielca ani w Latającego Potwora Spaghetti. Ja po prostu poszedłem o jednego boga dalej”.
Książka „Bóg urojony” nie jest książką dla betonów religijnych, ponieważ po przekroczeniu pewnej granicy po prostu nie ma już odwrotu. Nie jest to też pozycja dla świadomych ateistów, którzy raczej te wszystkie argumenty znają. W mojej opinii jest to książka dla ludzi, którzy mieli pecha i zostali wychowani (czyli wciśnięci w ramy) w danej religii, ale mają co do swojej wiary wątpliwości, lub nie wiedzą, że można nie wierzyć.
Dla mnie ta myśl ujęta we wstępie książki, była (dziesięć lat temu) wręcz olśniewająca. Znajdowałam się wtedy na początku swojej ateistycznej drogi i chłonęłam wszystko jak gąbka. Pod tym względem książka Dawkinsa była dla mnie odkrywcza i pokrzepiająca, a przede wszystkim dawała wyjaśnienia i argumenty. Po ponownym przeczytaniu nie mam już tak entuzjastycznego sto...