Lektura leci szybko, wydarzenia zdają się być logiczne, a łańcuszek przyczynowo-skutkowy nie budzi jakichś wiekopomnych zastrzeżeń, ale powieść, niestety, cierpi na chorobę typową dla wielu książek gatunkowych: Tom Clancy bez skrupułów, pewną ręką podzielił świat na tych dobrych i tych złych. Mamy jasne stwierdzenie, że co złego, to nie my. To oni są podli, to oni są zarazą tego świata i to my, Amerykanie, musimy ich za to ukarać. Clancy zadbał też o to, żeby zbrodnie tych złych były nie do zakwestionowania, przez co cała fabuła tylko bardziej sztywnieje. Aż trudno uwierzyć, że kilka lat wcześniej ten sam człowiek napisał „Polowanie na Czerwony Październik”.
W tym porównaniu „Bez skrupułów” wypada blado zwłaszcza względem bohaterów. W „Polowaniu” był świetnie sportretowany Marko Ramius. Tutaj z żalem stwierdzam, że nie ma nikogo, kto mógłby mu dorównać. Główny bohater to typowy kozak w dodatku trochę drętwy i, w przeciwieństwie do Ramiusa, nie pomógł mu nawet psychologiczny background w postaci utraty ukochanej kobiety (dwa razy!). Szkoda.
Krócej mówiąc, dobrze się to czytało, nie jest to jakiś pozbawiony logiki zgniot wydarzeń a la Remigiusz M., ale od Toma Clancy’ego oczekiwałem jednak czegoś więcej.