„Caught up” to trzecia część serii Windy City. Tym razem poznajemy bliżej Malakaia oraz Miller. On jest ponad 30 letnim zawodowym graczem baseballa, samotnym ojcem. Mężczyzną, który całe życie opiekował się innymi; kimś o wielkim sercu. Cechuje go bezinteresowność, a dla swoich bliskich jest w stanie zrobić naprawdę wiele. Niespodziewane pojawienie się w jego życiu półrocznego syna zmienia go: z jego twarzy znika nieustający uśmiech, chce zrezygnować z zawodowego sportu, by zapewnić synowi wszystko to co najlepsze.
Miller mimo niespełna trzydziestki osiągnęła w cukiernictwie mistrzowski poziom. W ostatnim czasie uzyskała prestiżowe odznaczenie, a jej grafik zapełniony jest na niemal cztery lata do przodu. Przy tym wszystkim przestała czerpać radość z dotychczasowego trybu życia. Pieczenie wykwintnych deserów nie jest już tak satysfakcjonujące. Potrzebuje zmian w życiu, a jej ukochany tata otwiera przed nią te drzwi.
Jestem zakochana, po prostu. Droga, jaką przeszli bohaterowie była imponująca! Los w końcu postawił na drodze Kaia kogoś, z kim ten będzie mógł porozmawiać i zdradzić jej wszystkie sekrety z przeszłości. Miller zaś w końcu odkryje, że wieczne uciekanie nie jest dla niej, że podróżowanie i stawianie dobie coraz wyżej poprzeczki do pewnego czasu może być satysfakcjonujące, ale… Gdy na jej drodze staną odpowiednie osoby jej idealnie zaplanowana przyszłość stanie pod znakiem zapytania.
Miller będzie również dane odkrycie swojej nowej rodziny. Całe życie miała tylko ojca. A teraz, dzięki pracy opiekunki pozna liczne przyjaciółki, kobiety, które momentalnie wciągną ją w swoją grupę (bohaterki poprzednich części) czy tez drużynę baseballową.
Mimo tego, że romanse są przewidywalne i w zdecydowanej większości czytelnik i tak ma świadomość tego, jak dana historia się skończy, to i tak moje nerwy były nadszarpnięte. Kibicowałam bohaterom, lecz ci do ostatniej chwili trwali w swoich przekonaniach.
Na koniec musicie postać małego, rozkosznego Maxa. Zmiękczy każde serce!
Czytajcie, warto.