„Caught Up” to trzeci tom mojej ulubionej serii „Windy City” autorstwa Liz Tomforde. Czytając poprzednią część, wydawało mi się, że autorka nie będzie mnie już w stanie zaskoczyć, a tymczasem jej się to udało, ponieważ historia baseballisty i samotnego ojca — Kai Rhodes oraz córki trenera, cukierniczki Miller Montgomery totalnie mnie zauroczyła!
„Caught Up” jest jedną z tych publikacji, obok których nie da się przejść obojętnie. Jak na wielbicielkę romansów przystało, uwielbiam historie, które otulają czytelnika niczym ciepły kocyk w zimowy wieczór i właśnie taka jest ta książka. Ciepła, zabawna, wzruszająca i przede wszystkim dająca nadzieję na to, że miłość może dopaść człowieka w każdym wieku i to w najmniej spodziewanym momencie.
Bardzo podobała mi się kreacja bohaterów. Kai to zawodowy sportowiec, który dosłownie z dnia na dzień musiał zmienić swoje priorytety, kiedy w jego życiu pojawił się Max. Mężczyzna chciał poświęcić swoją sportową karierę, by zająć się synem, o którego istnieniu nie miał pojęcia i zapewne zrobiłby to bez mrugnięcia okiem, gdyby nie trener, którego traktuje niczym ojca i cała drużyna, która obiecała wspierać go w nowej roli. Natomiast Miller to dziewczyna, która stała się cukierniczym guru, jednak w pewnym momencie życie na świeczniku mocno ją przytłoczyło, zabierając jej radość z pieczenia i tworzenia przepysznych deserów. Oboje pochodzą z innych światów i wydaje się, że zupełnie do siebie nie pasują, jednak każdego dnia wspólnej drogi udowadniają, że to, co ich ostatecznie połączy, jest wyjątkowe i nierozerwalne.
Chociaż naprawdę polubiłam głównych bohaterów, myślę, iż pierwsze skrzypce w tej historii i tak gra mały Max. Chociaż niespecjalnie przepadam za dziećmi, ten mały szkrab zdecydowanie skradł moje serce.
Myślę, że na uwagę zasługują również postacie drugoplanowe, bez których cała ta historia nie miałaby zupełnie sensu. I mówię tu nie tylko o tych, których poznaliśmy dopiero w tej odsłonie, jak trener Monty, koledzy z drużyny Kaia, czy jego brat, którego miłosne podboje rozbawiały mnie do łez, ale również ci znani i lubiani bohaterowie poprzednich części. Cudownie było zobaczyć, jak radzą sobie w dalszym, wspólnym życiu.
Bardzo podobała mi się również końcówka książki. I nie mówię tutaj tylko o bardzo romantycznym i wzruszającym zakończeniu historii Kaia, Miller i małego Maxa, ale również zapowiedź kolejnej części, która z pewnością będzie niesamowicie zabawna. Dlatego mam więc nadzieję, że wydawnictwo nie każe nam zbyt długo czekać na jej premierę.