- Witajcie szlachetni panowie - powiedział pewnym głosem - I pani - skłonił się jeszcze niżej dostrzegając wśród nas Marushę.
- Co tu robisz sam po nocy człowieku? -Guss zatrzymał konia między rudą a nieznajomym. Nie spuszczał dziwaka z oka, dłoń zacisnął na rękojeści miecza, gotowy w każdej chwili błyskawicznie dobyć go z pochwy. Łucznicy rudej otoczyli nas ciasno, i mierząc wokoło ze swej broni lustrowali ciemną ścianę lasu.
- Spaceruję - odparł niespeszony dziwak.
- Spacerujesz - powtórzył Guss - A olbrzymów się nie boisz?
- Nie boję - potaknął równie pewnie, jakby rozmowa dotyczyła kotów, tym samym zbijając Gussa z tropu, który jak to wojownik, gdy kończyły mu się argumenty werbalne, lub fantazja, albo też po prostu się wkurwił, chwytał za stal i już miał wyciągnąć miecz, ale do rozmowy wtrąciła się ruda:
- Dobry panie, przede wszystkim kultura wymaga, aby pan zdradził swoje imię - powiedziała pośpiesznie - Co pan robi po nocy w lesie, nie jest naszą sprawą dopóty, dopóki nie zagraża nam pan.
- Nie zagrażam - dziwak uśmiechnął się do Marushy - po prawdzie, to chcę wam pomóc, lub też mówiąc wprost potrzebujecie mnie, choć jeszcze może o tym nie wiecie.
- Skończ te gierki - warknął Guss - mów ktoś zacz i czemu niby jesteś nam niezbędny.
- Już służę! - zakrzyknął nieznajomy, wyciągając coś z kieszeni zielonej kamizelki, tak szybko, że stary rycerz nie zdołał nawet mrugnąć, i podetkną Maruschy pod oczy - Jestem Teobald Kwik, do usług licencjonowany przewodnik po tych leśnych ostępach moje motto to: "solidność, za rozsądną cenę".