Kto był hersztem owej bandy nie musiałem się nawet domyślać.
Wszedł do izby jako pierwszy, za nim pozostała część jeźdźców.
Powiedzieć, że był wysoki, to tak jakby nic nie powiedzieć... górował wzrostem nad każdym obecnym w karczmie, nad swoimi druhami także. Na plecach miał ogromne futro czarnego niedźwiedzia, a na głowie czapkę z najprawdziwszego lisa. Ogon nieszczęsnego zwierzaka był teraz ozdobą tego potężnego męża.
Przywódca bandy robił wrażenie. Dziewka kuchenna, która właśnie przechodziła przez izbę z wiadrem śledzi, potknęła się o własne nogi wodząc oczyma za olbrzymem. Żona karczmarza po prostu oparła się o coś, co w normalnych warunkach karczmy, można by było nazwać ladą. I wzdychała patrząc na nowo przybyłego z oczami cielątka.
Nawet im się nie dziwiłem, facet miał w sobie jakieś dostojeństwo, i wzbudzał lęk, głównie za sprawą swej postury. Kiedy przeglądałem mu się, zauważyłem, że ma pomalowane na czarno powieki i dotarło do mnie, że wygląda jak skrzyżowanie Khala Drogo z Gołotą (tak, jego nos wyglądał na wielokrotnie złamany).
Tymczasem życie w karczmie zamarło, mężczyźni nawet przestali oddychać.
Herszt wyszedł na środek izby i ostentacyjnie smarknął na podłogę (później miałem się dowiedzieć, że było to swego rodzaju oznaczenie terenu).
Dał znak karczmarzowi, aby podać gorzałkę i podszedł do nas.
- Nie pytam, który z was to ten, co nocą biega po lesie i łapie kuropatwy, bo widzę już po kolorze skalpu, żeś to ty- powiedział patrząc na wiedźmina.
Stary, poczciwy wiedźmin wciąż udawał, że śpi.
- Tyś jest ten, ktorego najwyżsi bogowie obdarowali łaską przenajświętszych run?- teraz pytał mnie, patrzył na mnie przenikliwie.
- A bo co?- spytałem.
- Bo musimy porozmawiać o rzeczach ważnych, ale nie tu- dodał jakby łagodnej.
Zbaraniałem, wiedzmak nie pomagał, musiałem działać.
- Nie widzę powodu, dla którego... - nie dokonczylem wypowiedzi, herszt złapał mnie za kołnierz i uniósł w górę.
- Tu nie chodzi o ciebie, matole. W grę wchodzi sprawa najwyższej wagi. Wiem, że poznaliście już rodzinę nielotów i karłów i wiem także że zostaliscie przez nich permanentnie wyrolowani. I nie chodzi tu o żadne jaja.
- To o co chodzi?- spytał wiedźmin poderwawszy głowę ze stołu.
- O to, że bogowie stracili część swoich mocy, została im skradziona i trafiła w dwa przypadkowe ciała. Trzeba ją oddać, inaczej bogowie przyjdą na ziemię i zabiją każdego na swej drodze - odpowiedziała na pytanie Wała...
Oh jak cudownie było ją znów zobaczyć, ubrana w czerń, obcisłą i błyszczącą.
- Wała...- wyrwało mi się, wciąż dyndającemu.
- Czy twoja siostra, Marusha miała z tym coś wspólnego?- zadał pytanie spragniony wiedzy wiedźmin...