Moje myśli galopowały jak szalone,
"już po mnie" myślałem. Chciałem walczyć, naprawdę chciałem, ale moje nieruchome ciało miało to w dupie. Słyszałem wokół jakieś szmery, zduszony hihot Marushy
( jak ja nienawidzę tej baby) , a jedyne co chciałbym usłyszeć to ich krzyki na torturach.
Wyobraziłem sobie te krzyki tak bardzo, że w pewnej chwili zacząłem naprawdę je słyszeć.
Wrzaski przerażenia, rupot nóg, łamane gałęzie... a ja w tym wszystkim nieruchomy i wpatrzony w nocne niebo. Ile bym dał by móc przekręcić szyję i zobaczyć co się dzieje. Czyżby ktoś zaatakował?
Nagle wyczułem że ktoś czy też coś ciągnie mnie za nogi po murawie.
Powoli oddalałem się od źródła krzyków.
"co jest?" - chyba znowu wpadałem w panikę, bo serce tłukło mi się w piersi tak głośno że zagłuszyło krzyki w oddali.
Raptem ten ktoś kto mnie ciągnął, zatrzymał się. Miałem tak wszystkiego dość, że uspokoiłem się i czekałem na śmierć. Jednak to nie twarz kostuchy zobaczyłem nad sobą a świecące w ciemności kocie oczy wiedźmina.
- No bracie, nieźle cię załatwiła - mruknął - podam ci odtrutkę, postaraj się przełknąć.
Z zaciśniętej garści, między palcami, zaczął spływać mu sok z czerwonych jagód, wprost na moje usta które rozchylił drugą ręką. Udało mi się przełknąć łyk, reszta pociekła na brodę i szyję.
- Odciągnę cię jeszcze trochę, tu niedaleko wypatrzyłem niezłą kryjówkę. Jama lisa, i nie martw się o lokatora, zwiał nie chcąc zostać moją kolacją.
Pociągnął mnie dalej, a ja czułem mrowienie w ustach i czasem bolesne łypnięcie w plecy, kiedy przeciągał mnie po szyszkach i wystających konarach.
Jakiś czas później, kiedy leżeliśmy w ciasnym dole przykryci gałęziami, zacząłem odzyskiwać czucie w członkach.
- fso my fsałef? - w ustach miałem sucho a język był jak ciało obce - Czo mi dales? - spytałem już wyraźniej.
- Aaa... odtrutkę? Zebrałem pare jagód, mówią na nie czerwona śmierć. Są trujące, ale w niewielkiej ilości neutralizują inne trucizny.
- Dziękuję. Co tam się stało?
- O chłopie! to była niezła zabawa. Żałuj że nie widziałeś - Wiedźmin wyszczerzył zęby w uśmiechu - Ruda chciała cię zabrać do widzącej jako zapłatę. Tak myślę, ale z nią to nigdy nic nie wiadomo. Ja przyczaiłem się w zaroślach i czekałem na sposobność by cię odciągnąć. No i tak siedzę, aż tu nagle słyszę krzyk wartownika, myślałem że mnie wypatrzył ale nie, on biegł do ogniska po przeciwnej stronie, a za nim, nie uwierzysz, szedł Guss. Bracie co to był za widok... Cały poobdzierany, łeb prawie oderwany kolebał się na resztkach mięśni i co rusz odbijał się od jednego ramienia. Oczy jak dwa ogniki a ręce wyciągnięte przed siebie z dłońmi wykrzywionymi niczym szpony. Nie reagował ani na strzały ani na miecze, po prostu szedł w stronę Marushy. I w tym zamieszaniu odciągnąłem cię w las.
- Dziękuję - powiedziałem ponownie.