Cytaty Wit Szostak

Dodaj cytat
Zawsze gotowy, z siatką na słowa, by nie uciekły.
Ale nawet ta stabilna książka czytana po latach ujawnia inne sensy, a słowa ujawniają gotowość do nowych połączeń. Nie da się wejść dwukrotnie do tej samej książki, każda nowa lektura jest nadczytaniem poprzedniej, zakrywa ją i czasem z pod powierzchni prześwituje nurt tamtej, jakaś impresja, skojarzenie, ślad dawnego olśnienia.
Skąd jestem? Skąd pochodzę? Szukać miejsc, gdzie mnie nie ma, skąd mnie wygnano, dokąd nie wpuszczono, które nigdy nie były moje? To moje pochodzenie.
Noc pełna jest małych śmierci, życie wokoło zamiera. Nie ma rozmów, odseparowani ludzie śnią prywatne sny. Noc wygasza życie i to, co publiczne. Ciemność tworzy przestrzeń na dojście do głosu tego, co prywatne, intymne. Moja literatura zawsze czekała, aż życie weźmie oddech, aż zamilknie.
[Wigilia] Patrzę na dzieci zachwycone prezentami, kłęby szeleszczącego papieru, prawdziwa radość. One potrafią świętować. My tylko obchodzimy. Czasem szerokim łukiem.
Poszukuję małego boga, który nie mówi i nie słucha; który milczy we wszystkich językach świata i do którego się milczy we wszystkich językach. Mały bóg nie ma roszczeń, nie trzeba go prosić i przepraszać. Jesli chce sie go wysławiać, to tylko znajdując słowa , a nie głosząc sławę. Nie znosi sławy lub znosi ją w milczeniu.
Dużo mnie łączy z językiem, poza nim słabo żyję, snuję się tylko, więc język. Kiedyś myślałem, że to więź, ale to pozór. Nie dzielę języka z sąsadami, nasze dialekty są pozornie podobne. To prawda, wszyscy szeleścimy, ale przecież inaczej, o czym innym i w innym celu.
Nie jestem z tego kraju, nie tęsknię za ziemią. Niewiele mnie łączy z ludźmi, których mijam na ulicach, nie wiem, dlaczego miałbym ich kochac bardziej niż innych. Dlaczego mieliby za mnie ginąć?
Wczoraj spotkanie w bibliotece, Toruń. Po co to robię, po co publikowanie, recenzje, spotkania? Czuje się jak kameduła, który gna od miasta do miasta i wielkich salach opowiada, dlaczego wybrał samotność i milczenie.
Chciałbym móc po raz drugi po raz pierwszy przeczytać „Sto lat samotności".
Przeraża mnie krótkie trwanie rzeczy, ich tymczasowość, przygodność. Przedmioty na lata starczają na miesiące. Może są gdzieś jeszcze przedmioty na wieki, ale chyba stać na nie jedynie nieśmiertelnych.
Pochodzenie” kłamliwie sugeruje miejsce, podczas gdy jest drogą, ruchem między miejscami. Trzeba skądś wyjść, żeby pochodzić. (…) Pochodzenie przychodzi po chodzeniu. Trzeba się nachodzić.
Mój świat domknął się kilka lat temu, żadnych nowych ludzi, nowej muzyki, nowych olśnień literackich. Sądziłem, że skończyło się poszerzanie, zaczęło pogłębianie.
To zastanawiające, jak dalece ludzie uchodzą ze swoich domów, kiedy tylko nadarzy się sposobność. Wolność jest poza domem, uciekają swoim domom, miastom. Zamieszkiwanie jest zatem formą niewoli, pogodzenia się z przymusem. Mam dom, bo muszę. Czyż to nie ostateczna klęska?
Kończę się jako pisarz z ostatnią kropką.
Żebym zrozumiał, czym jest dla mnie pisanie, muszę o tym pisać, musze pisaniem próbować, pisaniem błądzić, pisaniem pytać i przegrywać.
Pisarz nie ma swojego miejsca. A nawet jeśli takowe ma, to jest w nim niespotykany, Bo to miejsce samotne, gdzie nie może nikogo zaprosić. Pojawienie się drugiej osoby niszczy to miejsce i sprawia, że pisarz znika. Zostaje człowiek, który może się uśmiechać i pokazać książkę, nad którą pisarz właśnie pracował. Ten człowiek uprzejmie czeka, aż gość odejdzie, by w to miejsce mógł powrócić pisarz.
Powieść może się nie powieść.
Książka ta wiele zawdzięcza Dobrosławowi Kotowi. Wiele jej fragmentów to owoc naszej trudnej przyjaźni oraz rozmów, które toczymy w ciszy i bez świadków. Niewykluczone, że jego nazwisko powinno się pojawić na okładce i stronach tytułowych.
Coś wiem o Wicie Szostaku, być może więcej niż inni. Mam dostęp do jego nienapisanych myśli i tych słów, które wykreślił, zanim oddał tekst do druku. Ale na spotkaniach autorskich występuję tylko jako naoczny świadek.
[...] słowa trzeba rzucać w bój, nadużywać wykorzystywać, żeby się przetarły, otrzaskały w świecie. Zwiedzają różne zdania, w jednych brzmią lepiej , w innych gorzej, czasem niespodziewana zbitka zalśni na moment, czasem coś zaiskrzy. Potem wraca słowo z dalekich podrózy, przetarte, posiniaczone, wymięte od licznych nadużyć. Niesie w sobie swoja historię, która jest jak mapa uchodzenia.
Przez całą noc wędrowałem po snach moich bliskich.
Pisanie jest dla mnie wyjściem poza życie, opuszczeniem tego, z czego tkam codzienność.
Dlaczego dziadek Tomasz obchodzi mnie tak bardzo, skoro wówczas nie obchodził mnie niemal wcale, był po prostu elementem rodzinnego krajobrazu, barwnym i nieco niepokojącym, ale starzy ludzie zawsze nieco niepokoją dziecko, swoją starością wprowadzają w dziecięcy świat tę melancholijną nutę przemijania, dostrzegalną w zmarszczkach, zmianie w poruszaniu, uszach, które nagle rosną ponad miarę. To uszy się starzeją, powiedziała mi kiedyś babcia Helena, my tylko podażamy za nimi, a ja to zapamiętałem.
A kiedy podczas tego samego wesela siedli przy jednym stole, kiedy nad ranem wypili kilka flaszek wódki, Piotr wyznał ojcu, że wstydzi się wsi, wstydzi się zapachu własnego domu, wstydzi się chlewu i kurnika. Nie chce wiejskiej muzyki, bo ta muzyka umarła. Nie chce wsi, bo wieś umiera. I nie chce pamiętać tych równych pól, płaskich łąk i zapachu siana.
Aniela Wichrowa, nie uwierzyła w jego śmierć. Trzymała bezwładne ciało w ramionach i cicho śpiewała Jankowi kołysanki. Po to, aby śmierć myślała, że ten tylko śpi. Ale śmierć nie dała się oszukać. Zabrała Janowe życie i poszła swoją drogą, zostawiając śpiewającą kołysanki Anielę z zimnym bezwładnym ciałem. A odchodząc, zabrała też bębenek, gdyż potem nikt go nie potrafił znaleźć. Przez cały dzień i noc Aniela śpiewała najpiękniejsze kołysanki, najcichsze i najdelikatniejsze. Miękkie jak puch słowa, bez żadnych drzazg i zadr, miały uśpić małego Janka. A ten spał, spał snem wiecznym.
Wracam do mieszkania dziadków, gdzie spędzę resztę życia. Będę w nim sam, otoczony własnymi demonami, których nie udało mi się zgubić podczas moej ucieczki.
Pożegnałem żonę, która umarła na pustkę. Najpierw pustka zjadła jej wolę, kawałek po kawałku.
W samotności łatwiej być żałosnym.
Najcześciej człowiek nie dostrzega tych drobnych zmian, które zachodzą w jego świecie, a są znakami, by podjąć ważne decyzje.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl