Cytaty Terry Pratchett

Dodaj cytat
Podobało mi się tam. Było nudno.
Cohen pojawiał się w życiu ludzi niczym zbłąkana planeta w spokojnym systemie planetarnym. Człowiek ciągnął za nim, bo wiedział, że nic podobnego już go nie spotka.
Coś jest w teorii, myślał, że na świecie żyje tylko kilka osób. Dlatego człowiek ciągle spotyka te same. Gdzieś pewnie istnieje ich forma wyjściowa.
– Czyli – rzekł – to nie jest rodzaj sera.
– Nie, nadrektorze – zapewnił kierownik studiów nieokreślonych. – Rincewind jest rodzajem maga.
– Był – poprawił wykładowca run współczesnych.
– Nie ser. – Ridcully nie chciał zrezygnować ze swojej teorii.
– Nie.
– Brzmi to jak nazwa, która kojarzy się z serem. Znaczy: funt dojrzałego rincewinda... dobrze się układa na języku.
Jedni chcą, byś pozostał ich niewolnikiem, drudzy chcą, żebyś rządził krajem, a przynajmniej im pozwolił rządzić, a oni będą ci tłumaczyć, że to tak naprawdę ty.
– Mają tu reguły na wszystko. Nawet do wychodka nikt nie chodzi bez papieru.
– Wiesz, prawdę mówiąc, ja też...
– Papieru, który potwierdza, że możesz iść do wychodka. O to mi chodziło.
– Mury Zakazanego Miasta mają czterdzieści stóp wysokości – poinformowała Motyl. – Bramy wykute są mosiądzu, a strzegą ich setki gwardzistów. Ale oczywiście mamy Wielkiego Maga.
– Kogo?
– Ciebie.
– Przepraszam, stale zapominam.
Na ogół jednak uderzający chciał zachować ofiarę przy życiu. Gildia Złodziei przestrzegała tego bardzo skrupulatnie. Jak mawiali: „Uderzysz kogoś za mocno, możesz go okraść tylko raz; uderzysz jak trzeba, a możesz okradać go co tydzień”.
– Śniadanie, o władco tysiąca lat – zaanonsował – Wielkie kawały świni, wielkie kawały kozy, wielkie kawały wołu i siedem różnych rodzajów smażonego ryżu. Jeden ze służących zdjął pokrywę z półmiska.
– Ale posłuchajcie lepiej mojej rady i nie próbujcie tej wieprzowiny – powiedział. – Jest zatruta.
– Trucizna? – spytał Cohen. – Jesteś pewien?
– Nie, skąd. To była czarna buteleczka i miała wymalowaną czaszkę ze skrzyżowanymi piszczelami, a kiedy ją przechylił, dymiła – wytłumaczył Rincewind.
Szczęście to moje drugie imię – zapewnił niewyraźnie Rincewind. – Co prawda moje pierwsze imię to: Nie.
Szewc Rincewind? Żebrak Rincewind? Złodziej Rincewind? Właściwie wszystko oprócz trupa Rincewinda wymagało szkolenia lub zdolności, których nie posiadał.
Nie nadawał się do niczego innego. Magia była jedyną ucieczką. Właściwie w magii też sobie nie radził, ale przynajmniej nie radził sobie definitywnie. Zawsze uważał, że ma prawo do roli maga w taki sam sposób, jak zero do roli liczby. Nie można zajmować się poważną matematyką bez zera, które właściwie nie jest żadną liczbą, ale gdyby je zabrać, mnóstwo większych liczb zostałoby w bardzo głupiej sytuacji. Ta niejasna myśl rozgrzewała go w czasie tych okazjonalnych przebudzeń około trzeciej nad ranem, kiedy oceniał swoje życie i stwierdzał, że waży mniej niż obłoczek ciepłego wodoru. Owszem, prawdopodobnie rzeczywiście kilka razy ocalił świat, ale na ogół działo się to przypadkiem, kiedy starał się robić coś innego. I prawie na pewno nie uzyskał za to żadnych punktów karmicznych. Takie rzeczy liczyły się chyba tylko wtedy, kiedy człowiek przystępował do nich, myśląc, najlepiej głośno: "Tam do licha, demonicznie odpowiednia chwila, żeby ocalić świat, i nie ma co się zastanawiać", a nie "O szlag, tym razem naprawdę chyba zginę!".
Byli czarni, z twarzami pomalowanymi w linie i zawijasy. Mieli jakieś dwie stopy kwadratowe ubrania łącznie.
Istniały trzy powody, dla których Rincewind nie był rasistą. Trafiał w zbyt wiele miejsc zbyt nagle, by wykształcić u siebie taką skłonność. Poza tym, kiedy się zastanawiał, większość naprawdę strasznych rzeczy, jakie mu się przydarzyły, była wynikiem działań osobników raczej bladych i w obfitej odzieży.
To dwa z trzech powodów.
Trzeci był taki, że ludzie ci, podnoszący się właśnie z kucek, trzymali włócznie wymierzone w Rincewinda. Jest coś w widoku skierowanych we własne gardło czterech włóczni, co wzbudza głęboki szacunek i sprawia, że słowa "proszę pana" same cisną się na usta.
Świat miał zbyt wielu bohaterów i na pewno nie potrzebuje następnego. Miał za to tylko jednego Rincewinda, więc Rincewind był światu winien utrzymywanie tego jedynego przy życiu jak najdłużej.
Zwątpienie nie było czymś regularnie wizytującym czaszkę Cohena. Kiedy człowiek usiłuje w jednej ręce nieść wyrywającą się dziewicę ze świątyni i worek skradzionych świątynnych skarbów, a drugą walczy z kilkoma rozzłoszczonymi kapłanami, niewiele pozostaje mu czasu na refleksje. Dobór naturalny sprawił, że zawodowi bohaterowie, którzy w kluczowym momencie skłonni są zadawać sobie pytania w rodzaju "Jaki jest cel mojego życia?", w krótkim czasie tracą i cel, i życie.
Ale sześciu starych ludzi... A Imperium Agatejskie ma prawie milion pod bronią.
Kiedy oceniało się stosunek sił w chłodnym świetle poranka, a nawet w tym przyjemnym, ciepłym świetle poranka, skłaniał on, by zastanowić się i zająć arytmetyką śmierci. Jeśli plan się nie powiedzie...
Cohen w zadumie przygryzł wargę. Jeśli plan się nie powiedzie, całe tygodnie miną, zanim uda im się zabić wszystkich.
Imperium było otoczone murem. Jeśli człowiek żył w Imperium, uczył się gotować zupę ze świńskich chrząkań i oblizywać się, ponieważ tak się to robi; żołnierze się nad nim znęcali, ponieważ tak właśnie funkcjonuje świat.
Ale jeśli ktoś napisał taką wesołą książeczkę o...
...o tym, co robił na wakacjach...
...w miejscu, gdzie świat funkcjonuje całkiem inaczej...
...wtedy, niezależnie od tego, jak zastygłe jest społeczeństwo, zawsze znajdą się ludzie, którzy zaczną stawiać niebezpieczne pytanie. Na przykład "Gdzie jest wieprzowina?".
Z trzech faktów znanych powszechnie na temat konia, trzeci to ten, że na krótkim dystansie koń nie potrafi biec tak szybko jak człowiek. Rincewind przekonał się już, ku swej korzyści, że koń ma więcej nóg do rozplątania.
Człowiek zyskiwał też dodatkową przewagę, jeśli a) ludzie na koniach nie spodziewali się, że zacznie uciekać, i b) przypadkiem, ale bardzo dogodnie, zajął już lekkoatletyczną pozycję startową.
Wyrwał się niczym bumerangowe curry z delikatnego żołądka.
Słyszał krzyki, ale - co pocieszające i co najważniejsze - wszystkie rozlegały się za nim. Wkrótce spróbują go dogonić, ale na razie nie warto się tym martwić. Później zastanowi się takż, dokąd właściwie ucieka. Jednak doświadczony tchórz nie dba o "dokąd", dopóki "przed czym" stanowi problem tak fascynujący.
Biegacz z mniejszą praktyką zaryzykowałby może szybki rzut oka za siebie, ale Rincewind instynktownie wiedział wszystko o oporze powietrza i tendencji przypadkowych kamieni do układania się pod nieuważną stopą. Zresztą po co oglądać się za siebie? I tak biegł już najszybciej, jak potrafił. Nic, co zobaczy, nie skłoni go do zwiększenia prędkości.
Drzwi uchyliły się na zewnątrz, ale niezbyt daleko, gdyż bezwładne ciało strażnika stanowi dość niezwykłą, lecz skuteczną blokadę.
Przy kluczu w zamku wisiało kółko z innymi kluczami.
Niedoświadczony więzień natychmiast rzuciłby się do ucieczki. Ale Rincewind ukończył studia doktoranckie na kierunku pozostawania przy życiu. Wiedział, że w takich sytuacjach najlepszym rozwiązaniem jest uwolnienie wszystkich więźniów. Potem należy klepnąć każdego z nich w ramię, szepnąć "Szybko! Idą po ciebie!", a następnie usiąść w miłym i spokojnym miejscu, dopóki pogoń nie zniknie w oddali.
- (...) A Hongowie, Fangowie, Tangowie, Sungowie i McSweeneyowie zabijają się nawzajem od tysięcy lat. To element królewskiej sukcesji.
- McSweeneyowie?
- Bardzo stary ród.
- (...) Chce się pan dostać do Hunghung, tak?
Rincewind zastanowił się.
- Chcę poznać drogę do Hunghung - powiedział ostrożnie.
- Tak. Oczywiście. O tej porze roku ruszyłbym w stronę zachodzącego słońca, dopóki nie opuściłbym gór i nie dotarł na aluwialną równinę. Znajdzie pan tam drumliny i kilka pięknych przykładów głazów narzutowych. To jakieś dziesięć mil.
Rincewind popatrzył na niego zdumiony. Barbarzyńskie wskazówki brzmiały zwykle jakoś "prosto obok płonącego miasta, potem skręcić w prawo za wszystkimi mieszkańcami powieszonymi za uszy".
- Te drumliny wydają się groźne - zauważył.
- To tylko rodzaj wzgórz polodowcowych - wyjaśnił Saveloy.
- A głazy narzutowe? Brzmi jak coś takiego, co rzuca się na...
- To głazy pozostałe po cofającym się lodowcu. Nie ma się czego obawiać. Pejzaż nie jest niebezpieczny.
Rincewind nie uwierzył. Wiele już razy grunt uderzył go bardzo mocno.
Nigdy nie prosił o ekscytujące życie. Tym, co naprawdę lubił, czego przy każdej okazji poszukiwał, była nuda. Kłopot z nudą jednak polegał na tym, że miała tendencję do wybuchania człowiekowi w twarz. Kiedy już wierzył, że ją osiągnął, nagle zostawał wmieszany w coś, co inni - bezmyślne, nieodpowiedzialne osoby - nazwaliby pewnie przygodą. Rincewind musiał
– Ale... no... przecież... niedostatki, straszliwe zagrożenia, codzienne narażanie życia...
Saveloy ucieszył się wyraźnie.
– Więc pan też uczył kiedyś w szkole?
Brak pościgu nie jest żadnym powodem do przerwania ucieczki.
– Cohen, ci ludzie są bardzo starzy.
– To sama śmietanka!
Rincewind westchnął.
– Oni są raczej serem, Cohen.
Rincewind jęknął. Wiedział, co w Ankh-Morpork oznacza chirurgiczna precyzja. Oznaczała „co do cala czy dwóch, przy akompaniamencie głośnych wrzasków, a potem smoła w miejsce, gdzie pacjent niedawno miał nogę”.
- Proszę zebrać wszystkich. W moim gabinecie. Za dziesięć minut – polecił Ridcully. Głęboko wierzył w takie działania. Mniej bezpośredni nadrektor wędrowałby po całym budynku i szukał profesorów. On tymczasem wyznawał politykę znalezienia jednej osoby i utrudniania jej życia, dopóki wszystko nie ułoży się tak, jak sobie życzył.
Przez cały czas lał deszcz – nieprzerwana ściana wody. Nie wydawał się naturalny. Wyglądał, jakby morze postanowiło odzyskać ląd metodą desantu powietrznego.
Saveloy dopiero w wieku 43 lat dowiedział się, że seks oralny nie polega na rozmawianiu o seksie.
– Uwaga! Kto mi powie, co Cohen zrobił nieprawidłowo?
– Nie powiedział proszę?
– Nie powiedział dziękuję?
– Walnął handlarza arbuzem, pchnął go w truskawki, kopnął w orzechy, podpalił stragan i ukradł wszystkie pieniądze?
W skład wolności, naturalnie, wchodziło odwieczne prawo do śmierci głodowej.
Ta brama także była zamknięta, a przed nią stało dwóch potężnych gwardzistów. Wyraz twarzy mieli typowy dla ludzi, którym kazano pilnować bramy, więc zamierzają pilnować bramy, choćby nie wiem co. Wojsko opiera się na takich, którzy pilnują bram, mostów lub przejść, choćby nie wiem co, i często powstają heroiczne poematy ku ich czci. Zwykle pośmiertne.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl