Od razu zastrzegam, przy tworzeniu tego tekstu nie ucierpiała żadna książka ani nawet autor. Przynajmniej dosłownie. Postarałam się, żeby nie było strat w ludziach, bardziej skupiam na konkretnych zjawiskach, niż osobach, ale czasem… bez dosadnych przykładów się nie da. Jakie książki sprawiły, że straciłam wiarę w ludzkość?
1. Autobiografie celebrytów
Celebryta też człowiek, książki pisać może. No ale, żeby tak od razu je wydawać? I to bez jakiejś większej kontroli? Tak się dziwnie złożyło, że celebryci uwielbiają pisać… przede wszystkim o sobie, a w przypadku biografii (zwłaszcza auto!) trzeba mieć jeszcze konkretny pomysł. Bo kto do jakiej szkoły podstawowej chodził i komu ukradł kredki, naprawdę interesuje mnie mniej… niż zeszłoroczny śnieg.
Muszę się przyznać, że zupełnie odpadłam po przesłuchaniu darmowego fragmentu utworu
Kuby Wojewódzkiego. Autobiografii o tyle dziwnej, że zaczynającej się od niepowiązanych wynurzeń, w tym myśli, że celebryci nie powinni pisać książek. Ale Dorota Wellman napisała. A nie powinna. Więc autor również to uczynił. Tak, ja też nic z tego nie zrozumiałam. I chociaż nawet kilka razy się uśmiechnęłam, to ostatecznie miałam wrażenie, że wciąż słucham o niczym.
2. Autobiografie influencerów
Od książek osób znanych gorsze są tylko autobiografie ludzi, którzy myślą, że są znani. Po „
O matko i córko” sięgnęłam z myślą, że będzie to tytuł na temat relacji rodzinnych. Nic bardziej mylnego! W praktyce otrzymałam biografię jednej z pań, Pauliny, młodej, ładnej i mądrej dziewczyny, ale no bez przesady, co mnie interesują jej przedszkolne opowieści?! Co mi po wiedzy, jakie deserki zjadała i z kim? Mój błąd, nie załapałam po opisie, że jest to tytuł dla miłośników ich YT-bowego kanału. Bo zakładam, że są takie osoby. Ale mimo wszystko, książki powinny być bardziej uniwersalne i stanowić dodatkową zachętę do poznania filmików autorek. Niestety, ja się czułam jak u cioci (i to nie swojej) na imieninach. To ogólna przypadłość autobiografii, nawet tych bardzo znanych osób, że stawiają się oni w centrum wszechświata, który… jest w jakiejś odległej galaktyce.
3. Piąta woda po kisielu, czyli Władca Pierścieni w spódnicy lub Harry Potter z odkurzaczem
Nic mnie tak nie irytuje, jak kopie książek, które odniosły sukces. Pisarz to zawód wymagający kreatywności, prawda? Tylko czemu mamy tysiące wersji Harry’ego, czy Greya? I nawet nie mówię o tych, którym wydawnictwo dało taki napis na okładce (krzywdząc tym Bogu ducha winnego autora). Chodzi mi bardziej o twory, które są po prostu zwyczajną zrzynką.
Mniej denerwujące, ale również mało atrakcyjne, jest powtarzanie oklepanych schematów. Kolejnej książki, w której bohaterka otwiera pensjonat, by odnaleźć szczęście to ja już nie zniosę! Ewentualnie wyniosę się na wieś, bo z literackiego dorobku wynika, że miasto to zło i z niego się ucieka! Słabo wyglądają też relacje małżeńskie. Za każdym razem, gdy czytam powieść obyczajową i myślę sobie „o, coś innego! Wreszcie udany związek” to zaraz potem okazuje się, że byłam w błędzie, a małżeństwo szybko zastępuje udany romans.
4. W audycji zamieszczono lokowanie produktu
Chociaż rozumiem, że Bezimienny to „imię” występujące w Gothicku, a każdy współczesny produkt ma swoją markę to… no naprawdę nie trzeba o tym pisać. Pod tym względem najbardziej utkwiła mi w pamięci książka „
Boski narkotyk” (możliwe, że jestem jedyną, niespokrewnioną z autorką, czytelniczką). Tam dosłownie wszystko było podane z nazwy, kawa, samochód, zegarek, torebka! Po prostu zakupy Telemango na papierze. Ale to nie wszystko… również kolejny punkt pasuje do tej pozycji!
5. O święta naiwności
Kiedy czytelnik łapie się za głowę z głęboką i refleksyjną myślą „WTF?” to wiedz, że dobrze nie jest. Mniejsza, jeśli to tylko bohaterzy zachowują się niczym dzieci puszczone samopas, pozbawione zdrowego rozsądku i nakarmione po uszy czekoladą. Gorzej, jeśli do nieracjonalności nagina się cały świat z fizyką włącznie!
Z reguły mam naprawdę wysoki poziom tolerancji na głupotę, niezaradność czy nieogarnięcie. Ale za nic nie potrafię wciągnąć się w powieść, w której od początku, do końca „ona próbuje się do niego odezwać”. Dobijają mnie również zwroty akcji w stylu „nie powiem mu, czym mnie skrzywdził, spakuję się i wyjadę”. Kojarzycie klimat, nie? Zawsze na koniec (bo po co wcześniej) zaczynają ze sobą rozmawiać i okazuje się, że to gigantyczne nieporozumienie.
6. (Not)happy endWiecie co zrobić, by zakończyć powieść z przytupem? I to wtedy, gdy nie ma się najmniejszego pomysłu? Wystarczy bez powodu zabić bohatera. Nieuleczalna choroba? Wypadek samochodowy? Fortepian spadający z nieba? Dramat murowany. Łzy, wzruszenie, szok i kurtyna. Pal licho, jeśli to fantastyka, wtedy zawsze można go wskrzesić. Ale nie daj Boże, jeśli są to postacie opisane w poprzednim punkcie, które schodziły się przez całą opowieść, a potem ciach i kaplica! Tyle czytania na nic!
To moje osobiste top 6 warunków, z których spełnienie chociaż jednego powinno cofnąć książkę jeszcze przed drukiem. A jak to wygląda u was? Co was skrajnie razi? Jaki tytuł najchętniej wymazalibyście z pamięci?Dominika Róg-Górecka