Cykl “Klubowe dziewczyny” choć sugeruje lektury lekkie wcale taki nie jest. Wyjaśni Pani dlaczego?
Lubię ukazywać prostą prawdę: „nie ocenia się książki po okładce”, bo pozory mogą być naprawdę mocno mylące. Z tą serią jest jak z prawdziwym wyjściem do klubu – wielokrotnie stykałam się z opinią, że tego typu rozrywka to tylko domena młodych, beztroskich osób, które idą się wyłącznie zabawić. Prawda jest dużo bardziej brutalna i złożona: nikt z nas nie zna motywacji osób, które wybierają się do takich miejsc. Część z nich, może nawet większość, faktycznie chce sobie po prostu potańczyć, napić się, może kogoś poderwać. Są jednak osoby, które przyszły z bardziej mrocznych pobudek i z historiami, które mogą całkowicie zmienić nasze myślenie o nich"
I właściwie po co takie osoby przychodzą do klubów?
To wiedzą tak naprawdę tylko te osoby. Nam, ludziom postronnym, pozostają domysły. Część z nich możliwe, że chce odreagować, inni zagłuszyć emocje, a jeszcze inni – uciec jak najdalej od własnych demonów.
Bohaterowie książek trafiają na osoby, które faktycznie chcą z nimi porozmawiać, poznać jakąś część ich historii, a nawet poradzić. Czy realnie jest szansa kogoś takiego spotkać w klubie?
Nie jest to może nagminne, ale tak, zdarzają się tego typu sytuacje, sama kilku doświadczyłam. Przykładowo jedną z nich była ta, w której z totalnie obcym dla mnie facetem przeszliśmy płynnie od błahych tematów, by zakończyć rozmowę (tego samego wieczoru!) na gorącej dyskusji o naszych poglądach politycznych, wartościach czy planach na przyszłość. W klubie łatwiej jest poddać się szczerości graniczącej wręcz ze spowiedzią z prostego powodu: jesteśmy w enklawie złożonej z przytłumionego światła, dźwięków i masy emocji, przez co możemy czuć się swobodniej i puścić hamulce, które na co dzień nakazują nam trzymanie tajemnic przy sobie.
Dlaczego zdecydowała się Pani na takie przewrotne tytuły i okładki?
Tytuły i okładki są właśnie jak ludzie z klubu – ładne opakowanie, czasem trochę infantylne, proste, a w środku… Szok. Nagle okazuje się, że pozory mylą i to na wielu płaszczyznach, bo tak naprawdę nigdy nie wiemy z jakim bagażem przychodzą inni. Za krótką spódniczką może iść chęć poczucia się kobieco po tygodniach/miesiącach/latach bycia matką/żoną/pracowniczką. Za cwaniackim tekstem na podryw i włosami na żel może stać posklejany z traum facet, który nie chce się angażować, bo tak jest dla niego bezpieczniej. Łatwo oceniamy po pozorach, jeszcze łatwiej ulegamy stereotypom. Poza tym, tytuły niejako są prawdziwe – w końcu mamy klub i dziewczyny, w dodatku rozmaite, czyż nie? ;)
Skąd wziął się pomysł na napisanie książek?
Część historii próbowałam napisać od dekady. Szukałam dla nich odpowiedniej formy: epistolarnej, długich powieści, czy nawet fikcyjnego wywiadu/rozmowy między terapeutą a podopieczną. W końcu doszłam do wniosku, że warto je zamknąć w ramach opowiadań, które celowo są skomponowane tak a nie inaczej. 3 historie. 3 bohaterów. 3 perspektywy. Docelowo 3 tomy. Długość poszczególnych opowiadań też nie jest bez znaczenia – to tak naprawdę klucz do zrozumienia, gdzie jako autorka kładę środek ciężkości, jednak z pozostawioną czytelnikowi swobodą interpretacji.
Jak powstawały “Klubowe dziewczyny”? Ile w nich prawdy a ile fikcji?
„Klubowe” stanowią część mojej autoterapii. Każda z opisywanych w obu tomach historii zawiera cząstkę pochodzącą z mojego życia. Jak duża to cząstka? O tym wiedzą tylko moi najbliżsi przyjaciele. Zdradzę tylko tyle, że jeden z „pierwowzorów” prosił mnie, abym zrobiła z niego dupka ;)
I spełniła Pani to życzenie?
Bardzo się starałam, ale jakoś wyszło mi odwrotnie – paradoksalnie obecnie czytelnicy oceniają tę postać bardziej pozytywnie niż po pierwszym tomie, uznając, że choć „popieprzona”, to jednak wrażliwa. Ach, ten mit, że łobuz kocha najbardziej…
Pierwszą część piszą dziewczyny, ale w drugiej “Klubowe dziewczyny. Nadzieja umiera ostatnia” bohaterami uczyniła Pani mężczyzn. Czy to z poczucia sprawiedliwości, aby mieli szansę przedstawić swoją wersję wydarzeń?
Dokładnie tak. Osobiście jestem fanką pokazywania w literaturze sytuacji z dwóch perspektyw, dlatego też i sama ten zabieg stosuję. To pozwala na pokazanie, iż nie ma czegoś takiego jak prawda obiektywna – każdy człowiek, uczestnik danej sytuacji, odbiera ją inaczej. Interpretuje ją przez pryzmat swoich decyzji, wartości, przekonań, traum i wielu, wielu innych czynników. W ten sposób dane wydarzenie dla jednej osoby może być przełomem w życiu, a dla drugiej, zwykłym dniem, niczym się niewyróżniającym pośród innych.
Nie można pominąć scen erotycznych. Czy faktycznie są one niezbędnym elementem każdej historii rozpoczynającej się w klubie?
Czy niezbędne? Pewnie zdania będą podzielone. Osobiście uważam, że skoro moje postacie nie są aseksualne, to mają prawo ten seks uprawiać, jako element dzielenia się swoją historią z czytelnikiem. Dodatkowo sceny erotyczne w moich książkach (nie mówię tylko o serii „Klubowe dziewczyny”, ale też i o „Oldze”) mają różne zadanie: podkreślają decyzje, pokazują charakter postaci, „przypieczętowują” układy czy też są naturalnym etapem rozwoju danej relacji. Dla mnie są elementem składowym każdej z historii, dodając im nie tylko pikanterii, ale też dodatkowych możliwości interpretacyjnych.
Opisuje Pani te sceny dość odważnie. Czy nie sprawia to, że te trudne tematy tracą przez to trochę na znaczeniu?
Są odważne, bo i cały mój aktualny styl pisarski ma w sobie cechy nowoczesnego brutalizmu. Kreuję w swoich historiach świat bez lukru czy wygładzenia, pokazując tę brudniejszą stronę rzeczywistości. Również seksu. Tak naprawdę gdybym próbowała te sceny napisać w wersji light, byłoby to jak polanie kawioru keczupem. Niby można, ale coś by zgrzytało, nie pasowało, zbudowany świat przestałby być aż tak realistyczny a cała uwaga czytelnika skupiłaby się właśnie na próbie zrozumienia, co tutaj w treści poszło nie tak. Odważna forma uzupełnia cały obrazek, tworząc bardziej lub mniej istotne tło dla pozostałych wydarzeń, bez ich przytłumienia.
Wspomniała Pani o części trzeciej. Czy od samego początku “Klubowe dziewczyny” miały mieć trzy części?
Owszem, choć podczas pisania drugiego tomu miałam moment zawahania, który poskutkował ankietą przeprowadzoną wśród moich czytelników na temat tego, co wolą: abym domknęła całą historię, czy jednak zostawiła otwarte zakończenie i trzymała się pierwotnego zamysłu trzech tomów. Wygrała druga opcja, która ze mną mocno rezonuje, bo tak jak wspominałam: trójka to magiczna liczba dla tej serii :)
Gdyby mogła Pani decydować, jakie przesłanie lub jaką myśl zostawią po sobie “Klubowe dziewczyny” w pamięci czytelników, to co by to było?
Nie należy oceniać po pozorach, bo tak naprawdę nigdy nie wiemy co się kryje w środku: zarówno książki, jak i człowieka.
Niby prawda oczywista, ale tak często i szybko zapominana.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Justyna Szulińska