Czy było jakieś konkretne wydarzenie lub historia, które skłoniły Panią do zgłębienia tematu epidemii?
Oczywiście pandemia COVID-19 przywołała ten temat, ale historie moru, zarazy, dżumy czy cholery funkcjonują w naszej kulturze; w literaturze, filmie i malarstwie. Przetrwały również w pamięci osób, które jakąś epidemię przeżyły, można je odnaleźć w rodzinnym przekazie, we wspomnieniach naszych dziadków i rodziców, i we własnych. Ja zapamiętałam taki obrazek ze swojego dzieciństwa: podczas wakacji spotkałam dziewczynkę, która po przebyciu polio jedną nogę miała niesprawną, nosiła na niej taką dziwną szynę, która zapewne miała jej jakoś pomóc, ale mnie się wydawała bardzo niewygodna. Pamiętam, z jakim trudem schodziła na plażę, inne dzieciaki swobodnie biegały, a ona, prowadzona przez kogoś dorosłego, ledwo szła, skupiając całą swoją uwagę na każdym kroku. To mi chyba uprzytomniło, że nie tylko dorośli, ale i dzieci nie są niezniszczalne, że zapadają na choroby, które mogą je nieodwracalnie okaleczyć, że umierają. Pamiętam też akcję masowych szczepień przeciwko polio, która pomogła wyeliminować tę chorobę. To mi utkwiło w pamięci, dlatego jedną z epidemii, które opisałam w książce, jest właśnie epidemia choroby Heinego-Medina.
Z drugiej strony, zajmując się historią farmacji, natrafiałam czasem na informacje o mniej znanych epidemiach, które nie zawsze dotyczyły chorób zakaźnych. Na przykład badając historię zastosowania grzybów w lecznictwie, natrafiłam na materiały dotyczące zatruć sporyszem, które niekiedy przybierały formę epidemiczną, a zanim ustalono, jaka jest przyczyna tej choroby, w niektórych rejonach Europy epidemie te występowały corocznie i dziesiątkowały ludność.
Z kolei zbierając materiały do biografii uczonych, natrafiałam na wzmianki mówiące o tym, ile dzieci czy rodzeństwa opisywanej przeze mnie osoby dożyło wieku dorosłego. Dzieci umierały z różnych przyczyn, ale w relacjach i pamiętnikach lekarzy, zwłaszcza z XIX wieku, można znaleźć informacje o chorobach takich jak błonica czy ospa, które co roku zbierały ofiary wśród najmłodszych. Sądzę, że wiele rodzin doświadczyło takiej tragedii i żeby zrozumieć tych ludzi, warto o tym przypomnieć.
Jakie wyzwania napotkała Pani podczas pracy nad książką? Czy trudności pojawiły się przy zbieraniu materiałów lub interpretacji faktów historycznych?
Wyzwaniem był dla mnie sam wybór chorób, które miałam opracować. Chciałam, żeby w każdej opisywanej przez mnie historii znalazły się nie tylko stałe elementy jak objawy, przebieg epidemii, leczenie i leki czy środki zapobiegające szerzeniu się zarazy, ale także coś co ją wyróżnia, pojawia się po raz pierwszy, jest charakterystyczne dla danego okresu. Chciałam uchwycić zmiany nie tylko związane z rozwojem medycznej wiedzy, ale i kulturowego kontekstu towarzyszącego epidemiom.
Trudnością był czasem nadmiar materiałów, a więc ich selekcja, wybór tego, co autentyczne, co przemawia do wyobraźni, dlatego chętnie sięgałam do źródeł – dawnych poradników, kronik, czy przepisów obowiązujących w czasie epidemii. Czasem trudnością był też brak takich materiałów, np. brak informacji o grypie hiszpance i jej ofiarach w Polsce. Nawet w czasopismach lekarskich czy farmaceutycznych niewiele o tej epidemii pisano. Najwięcej wątpliwości budziły we mnie jednak dane dotyczące liczby zmarłych podczas epidemii panujących do XVIII wieku – jeśli w ogóle o tym pisano, różne źródła podawały bardzo odmienne informacje, a o statystyce medycznej jeszcze nie myślano. I to się starałam zasygnalizować w swojej książce.
Dlaczego, Pani zdaniem, temat epidemii jest szczególnie istotny w kontekście współczesnej pandemii COVID-19? Jakie przesłanie pragnie Pani przekazać czytelnikom?
Historia uświadamia nam, że epidemie są związane z życiem w społeczności i że można się uchronić przed nimi albo uciekając, opuszczając tę społeczność, albo podejmując wspólne działania, aby zahamować rozwój epidemii i zapobiec wywołanemu przez nią chaosowi, a to wymaga pewnych wyrzeczeń. I tu już jest przesłanie, ale dodam, że w mojej opinii, doświadczenia takie jak epidemie budują naszą tożsamość, nie da się ich wykreślić ani o nich zapomnieć. Nawet jeśli choroba nie dotknęła nas samych i bliskich, to doświadczenie pozostanie w nas i wpłynie na nasz świat – już wpłynęło. Nie chodzi mi o kwestie wyłącznie medyczne, ale o to, że okres epidemii uświadomił nam, że nasza codzienność, mniej czy bardziej poukładane życie, nie jest czymś stałym i pewnym, danym raz na zawsze i może znów przyjść czas epidemii, który zburzy nasz cykl pracy i czasu wolnego, rytuał zakupów, wakacji, weekendowych wyjazdów… Dlatego sądzę, że warto się zastanowić nad tym, co jest dla nas naprawdę ważne, i dbać o swoją fizyczną i psychiczną kondycję, codziennie, nie tylko w sytuacji zagrożenia.
W książce omawia Pani różne choroby zakaźne, takie jak dżuma czy ospa. Czy któraś z nich szczególnie przyciągnęła Pani uwagę? Jeśli tak, to z jakiego powodu?
W każdej z opisywanych chorób szukałam czegoś, co ją wyróżniało. Dżuma, moim zdaniem, jest epidemią wzorcową, zakodowaną w naszej kulturze na wiele sposobów, opisywaną przez poetów i pisarzy, i chociaż minęło już kilka wieków, od kiedy przestała być dla nas śmiertelnym zagrożeniem, na jej ślady możemy natknąć się na starych epitafiach i pomnikach, a jej echa odnaleźć choćby w horrorach. Epidemie dżumy spustoszyły Europę, pochłonęły więcej ofiar niż wojny, ale mobilizowały też ludzi do działania, którego celem była ochrona przed zarazą, zapobieganie jej rozprzestrzenianiu. Sądzę, że historia dżumy (nie tylko tej opisanej przez Alberta Camusa), losy jej ofiar i ówczesnych medyków, którzy starali się złagodzić cierpienia chorych, nadal działają na naszą wyobraźnię, budzą emocje i są warte bliższego poznania.
Drugą taką chorobą jest cholera. Przestała być groźna, gdy wyjaśniono, w jaki sposób może się rozprzestrzeniać – wykryto przecinkowca cholery i wykazano, że woda zanieczyszczona ściekami jest źródłem choroby. A to spowodowało, że w miastach wodę przeznaczoną do picia zaczęto badać i zwracać uwagę na jej jakość. W mojej opinii to był punkt zwrotny, może jeden z punktów, kiedy zanieczyszczenie środowiska spowodowane ludzką działalnością uznano za zagrożenie dla zdrowia. Zauważono, że woda sama z siebie się nie oczyści i wyciągnięto z tego wnioski dotyczące higieny. Nie dla wszystkich były one zrozumiałe, stąd bunty choleryczne i dramat tych, którzy próbowali zaradzić epidemii. Ale o cholerze możemy się dowiedzieć nie tylko z książek czy starych czasopism. Epidemie tej choroby zostawiły trwałe ślady na naszych ziemiach, możemy je odnaleźć na starych XIX-wiecznych cmentarzach, które powstawały jako cmentarze choleryczne; stawiano też krzyże choleryczne, mijamy je podczas wakacyjnych wędrówek, często nie zdając sobie sprawy, jaką pełniły funkcję.
Jakie były najpowszechniejsze wierzenia i mity na temat epidemii w dawnych czasach? Czy zauważyła Pani podobieństwa między starymi przekonaniami a współczesnymi teoriami spiskowymi?
Dawne wierzenia dotyczące epidemii próbowały wyjaśnić ich przyczyny, zwykle uważano, że to kara za jakieś przewiny, złamanie tabu, niedopełnienie religijnych obrzędów, niezłożenie ofiary. Kara za grzechy była dość pojemnym hasłem, każdy miał coś na sumieniu. Gorzej było, gdy szukano konkretnego winnego: obcego, wyłamującego się ze społecznych norm, bezbożnika, Żyda, włóczęgi, zielarki podejrzewanej o czary, osób żyjących na uboczu albo tych, którzy mogli na epidemii coś zyskać, wzbogacić się lub pozbyć wrogów.
Przypuszczam, że te wierzenia stały się zalążkiem teorii spiskowych, które rozbudowywano, unowocześniano, dostosowywano do aktualnej sytuacji i wiedzy odbiorców. Teorie spiskowe, tak jak i dawne wierzenia, bazują na potrzebie znalezienia dość prostego wyjaśnienia przyczyn epidemii i wykryciu winnego – kogoś, kogo można oskarżyć o całe zło, a dzięki temu uznać, że my nie mogliśmy nic zrobić, i nadal nie możemy nic zrobić, aby taka sytuacja się nie powtórzyła.
Jak postrzega Pani współczesną reakcję świata na pandemię COVID-19 w świetle historycznych doświadczeń związanych z epidemiami?
Moim zdaniem ufność, że w cywilizowanym, rozwiniętym świecie epidemia, a tym bardziej pandemia chorób zakaźnych, nie może się wydarzyć, uśpiła naszą czujność. Wydawało się, że jesteśmy wolni od takiego zagrożenia, które zwykle kojarzy się z kiepskimi warunkami sanitarnymi i podejmowaniem higienicznie ryzykownych działań. Nie odrobiliśmy więc lekcji z historii epidemii, która dość wyraźnie wskazuje, że jedną z istotnych przyczyn rozprzestrzeniania się chorób jest przemieszczanie się ludzi. Dawniej byli to głównie kupcy i wojska, a obecnie także podróżni, turyści, którzy nie dostrzegają, że za parawanem przygotowanych dla nich pięknych widoków często skrywa się inny, groźny, niehigieniczny świat – tygiel, w którym klarują się zalążki nowych chorób.
Jak Pani osobiste zainteresowania związane z medycyną naturalną i tradycyjnymi praktykami leczniczymi wpływają na podejście do tematu epidemii i chorób?
Interesują mnie leki pochodzenia naturalnego, zwłaszcza rośliny silnie pachnące, aromatyczne. Zwróciłam więc uwagę, na te, które wykorzystywano podczas epidemii, zarówno jako środki zapobiegające zarażeniu, jak i lecznicze. Starałam się poznać także zalecenia dotyczące diety (w sensie żywienia) – interesowało mnie, które produkty i potrawy uznawano za zdrowe, które za niezdrowe, które zalecano chorym, a które były dla nich niewskazane oraz jakie były zalecenia dotyczące higieny psychicznej. Medycy w XVI wieku, wzorując się na starożytnych autorytetach, uważali, że te działania muszą być ze sobą połączone, a stosowanie samych środków leczniczych nie wystarcza do zachowania czy odzyskania zdrowia. Istotne było to, co i kiedy jedzono, ważne były psychika oraz dobry nastrój, o które należało zadbać, i ćwiczenia fizyczne. Takie podejście do spraw zdrowotnych nie jest nam obce, gorzej jest chyba z praktyką.
Jakie są Pani przewidywania dotyczące przyszłości epidemii i zdrowia publicznego? Jakie lekcje z historii możemy przekazać przyszłym pokoleniom?
Przypuszczam, że tzw. choroby cywilizacyjne (np. epidemia otyłości) będą głównym problemem, ale nie jestem specjalistą epidemiologiem i trudno mi coś przewidywać. Zajmuję się historią nauki i w niej szukam faktów, które pozwalają lepiej zrozumieć naszą przeszłość i jej wpływ na dzisiejszy świat – np. kształtowanie się pojęć, takich jak choćby mór, zaraza, epidemia, wyodrębnianie się ich z masy zdarzeń i osadzanie w kulturowej otoczce.
Mogę więc się podzielić taką refleksją: dawni medycy wskazywali, że tzw. morowe powietrze powstaje w miejscach niezdrowych, na cmentarzach, mokradłach i bagnach, i do pewnego stopnia mieli rację, ale dziś mamy jeszcze inne zagrożenia: zanieczyszczenie wody, powietrza, gleby i olbrzymie wysypiska śmieci. Odgradzamy się od nich, wywozimy z Europy, ale te „peryferie”, które przekształcamy w śmietniska, to też jest planeta, na której żyjemy, a osobiście uważam, że w zniszczonym środowisku nie można zdrowo żyć.
A oprócz tego, że warto więcej uwagi poświęcić środowisku naturalnemu i ludziom, którzy żyją z dala od dobrobytu i zdobyczy medycyny, lekcja z historii epidemii może być taka – jesteśmy niepoprawni, mimo że nasza wiedza o chorobach zakaźnych znacznie się rozwinęła, wciąż popełniamy błędy i gdy zagrożenia mijają, łatwo o nich zapominamy.
Bardzo dziękuję.