Wydawać by się mogło, że reklama przynosi jedynie korzyści, większe lub mniejsze. Okazuje się jednak, że czasem bywa dla autora początkiem ogromnej krytyki. Zaznaczmy tutaj, że za wszelkie porównania książek na okładce odpowiedzialne jest wydawnictwo, a autor w tej kwestii nie ma nic do powiedzenia. Porównanie do wybitnego dzieła? No niby miło, ale to z marszu stawia poprzeczkę wysoko, a często jest porównaniem nieco na wyrost. Kiedy jednak kupujemy książkę, bo jest porównywana do Pitbulla, to zależy nam, by choć namiastkę wyżej wymienionego tam znaleźć. Ale dyskutujmy na konkretach.
W maju pojawiła się debiutancka książka
Emilii Wituszyńskiej „Niebezpieczna gra”. Świetna. Od początku reklamowana jako połączenie Pitbulla i seksownych kryminałów Pauliny Świst. Jeżeli pojawiała się krytyka to najczęściej dlatego, że jednego lub drugiego w książce było zbyt mało. Ale jak miało być więcej, skoro autorka nie chciała się na nikim wzorować? Stworzyła własną i naprawdę dobrą historię. Przykład skrzywdzenia reklamą pierwszy.
Oczywiście rozumiem, że w dzisiejszych czasach debiutantom jest bardzo trudno. Po pierwsze dostać się do wydawnictwa, po drugie, gdy już wydawca się znajdzie, zostać zauważonym na rynku. Podobno społeczeństwo nie czyta, a każdy miesiąc obfituje w dziesiątki nowych tytułów!! Emilia Wituszyńska została zauważona, to pewne. Wierzę jednak, że dobrą treścią miałaby szansę się obronić bez mylących informacji na okładce porównujących ją do kogokolwiek. Jeśli jeszcze nie znasz tej książki, to sięgnij i przekonaj się, jak mało jest tam Pauliny Świst, jak mało Pitbulla, a jak dużo Wituszyńskiej.
Czuję, że przykładem drugim wetknę znowu kij w mrowisko. Nie wiem tylko, czy można tutaj mówić o krzywdzie, gdyż ten debiut ma się dobrze od czasu premiery i chyba nie spada z rankingów. Mowa oczywiście o
Blance Lipińskiej i jej serii „365 dni”. Porównanie jednak tego erotyku do
"Ojca chrzestnego" jest ogromnym nieporozumieniem. Fakt, reklama zrobiła swoje, a zainteresowanie książką regularnie podsyca sama autorka. O ile mniej jednak byłoby krytyki, gdyby książka była reklamowana jako kontrowersyjny erotyk, pierwszy taki w naszym kraju. Bo przecież książki o podobnej tematyce nie raz już przewijały się przez księgarniane półki, jednak nigdy autorką nie była Polka. Wszyscy, którzy spodziewali się tam "Ojca chrzestnego" mocno się zawiedli i wylali wiadro pomyj na książkę. A sama książka, chyba na zawsze już pozostanie tematem dyskusji, ale czy nie o to chodzi? W końcu czołowe miejsca w rankingach są efektem dużego zainteresowania czytelników, bo trafia się na nie za liczbę sprzedanych egzemplarzy.
Zastanawia mnie jedno, czy naprawdę, by sięgnąć po książkę, potrzebujemy porównań do twórczości innych? Chętniej sięgamy po oklepane schematy, niż autorski pomysł pisarza? I czy Was jakieś porównanie z reklamy czy okładki książki mocno rozczarowało, gdy już ją przeczytaliście?