Bardzo lubię sięgać po książki Agnieszki Olejnik, bo do tej pory za każdym razem otrzymywałam jakąś ciekawą, niepospolitą opowieść, przy której mogłam miło spędzić jakieś dwa wieczory. Tym razem skusiłam się na świąteczną historię wydaną nakładem wydawnictwa Filia i zatytułowaną "Dużo miłości". Niestety lektura tej książki przyniosła mi ogromne rozczarowanie i szczerze mówiąc szkoda mi nawet tych dwóch wieczorów, jakie poświęciłam na jej przeczytanie.
Irena i Bożydar są małżeństwem z niemal dwudziestoletnim stażem. Mają siedemnastoletnią córkę Marcelinę, a już niebawem ich rodzina ponownie się powiększy. Narodziny malutkiego Jasia stają się początkiem ogromnych, zaskakujących i nieoczekiwanych zmian w życiu rodziny. Okazuje się bowiem, że Irena zdradziła męża z jego najlepszym przyjacielem, ich romans trwa już od dwóch lat i dziecko jest owocem tego związku. W tej sytuacji Bożydar zostawia żonie dom i razem z Marcysią wyprowadzają się do wynajętego, małego mieszkanka w bloku. I ojciec i córka próbują radzić sobie z nową sytuacją na swój sposób. Bożydar jest zdruzgotany, żyje w jakimś letargu, ucieka w pracę, a Marcelina czuje się niechciana i niekochana. Nastolatka jest zagubiona i rozpaczliwe stara się zwrócić na siebie uwagę ojca przeróżnymi sposobami. Zaczyna popalać, coraz częściej sięga po alkohol, ale Bożydar zdaje się tego zupełnie nie zauważać. Dopiero przypadkowe spotkanie z Klarą - sporo starszą kobietą po przejściach, pomaga Marcysi uwierzyć w miłość ojca. Odtąd to właśnie ona staje się najlepszą i jedyną przyjaciółką nastolatki. Jednak zanim nadejdą święta los przygotował rodzinie jeszcze sporo niespodzianek...
Historia opisana przez Agnieszkę Olejnik zupełnie mnie nie zachwyciła. Opowieść świąteczna powinna być na swój sposób odmienna, niepowtarzalna i wyjątkowa. A tutaj mamy sztampową, niczym nie wyróżniającą się fabułę, nieciekawych, płaskich i bezbarwnych bohaterów (poza nielicznymi wyjątkami), przewidywalne zakończenie, bardzo mało emocji i kompletny brak magii Bożego Narodzenia.
Spodobała mi się natomiast sama formuła tej powieści. Losy bohaterów poznajemy na przestrzeni dziesięciu miesięcy - od marca do grudnia i sukcesywnie, krok po kroku zbliżamy się do tego najbardziej rodzinnego i wyjątkowego okresu w roku - Bożego Narodzenia. Marcelina i Klara to jedyne postaci, którym warto się bliżej przyjrzeć. Tylko one tak naprawdę wniosły trochę koloru do tej historii. W ich towarzystwie można było poczuć się naprawdę dobrze - jak wśród najlepszych przyjaciółek. Bożydar został wykreowany na nieudacznika i malkontenta, choć na pewno jest dobrym ojcem. Jego randki to jedna wielka żenada, a przemyślenia podczas przygotowywania świątecznych potraw, które poznajemy we wstępie do każdego rozdziału ( miesiąca) okazały się po prostu żałosne. Zapewne nie takie było z pewnością zamierzenie autorki... Owe kulinarne zmagania miały być zabawne i wprowadzić trochę humoru do treści. Niestety tak się nie stało. Drażniły mnie też typowo belferskie fragmenty, choć gdyby to był jedyny mankament, to mogłabym przymknąć oko.
Autorka starała się pokazać wpływ zdrady na rodzinę - współmałżonka i dzieci. Zwróciła uwagę na pewne mechanizmy postępowania i pokazała jak ważne jest wsparcie, wiara w człowieka, dobre słowo i wyciągnięta pomocna dłoń. Warto o tym pamiętać, gdyż depresja, wyobcowanie, brak uwagi, samotność - to wszystko dzieje się wokół nas.
Zastanawiam się dlaczego ta powieść wypadła tak słabo i zamiast pięknej, magicznej, bożonarodzeniowej opowieści otrzymaliśmy... świąteczną klapę, ale przynajmniej z pozytywnym przesłaniem. Mam nadzieję, że to tylko taki jednorazowy wypadek przy pracy, bo Agnieszka Olejnik przyzwyczaiła mnie do naprawdę ciekawych i wartościowych opowieści.