Po sukcesie dwóch poprzednich książek (o nowotworach i o genach), Siddhartha Mukherjee pokusił się przygotowanie opowieści o komórce. „Pieśń komórek. Nowa epoka medycyny” to połączenie narracji historycznej i popularnonaukowej z wstawkami autobiograficznymi klinicysty i badacza. Książka nie jest podręcznikiem cytologii, nie jest też strukturalnie formalna. Stanowi próbę przybliżenia problematyki biologii komórki, która rzutuje na status medycyny. Dla Mukherjee najważniejsze są otwarte pytania o możliwe kierunki rozwoju nauki o komórce w kontekście walki z patogenami. Szuka sensownego przejścia od redukcji biochemii do bardziej holistycznego rozumienia różnych podsystemów organizmu. Prezentuje czytelnikowi wielkie przełomy, nowoczesne rozumienie procesu rozwoju osobniczego i mechanizmy utrzymania integralności biologicznej.
Podzielenie książki na tematy, zgodnie z zaplanowanym we wstępie sposobem narracji (str. 43), stawia czytelnika wobec ambitnego zadania uzupełniania czasem wiedzy z innych źródeł. Niezależnie czy opisuje onkolog-hematolog fundamenty komponentów komórki, sposoby jej podziału, specyficzne ‘jednostki do zadań specjalnych’, jak składniki krwi czy układu odpornościowego, zawsze wraca do pytań natury medycznej. Liczne przykłady konkretnych schorzeń, trapiących znanych z imienia i nazwiska ludzi, zmuszają odbiorcę do przechodzenie z perspektywy abstrakcyjnej do realiów codzienności. Lawirując między empatią do chorych i fascynacją laboratoryjnymi testami na myszach, pokazuje złożoność i kruchość życia.
Najatrakcyjniejsze w „Pieśni komórek” są chyba próby zmierzenia się autora z pytaniami, które napędzają rozwój nauki. W zasadzie do końca nigdy nie poznamy na nie odpowiedzi, skoro złożoność stanowi kontinuum swoich podzespołów przy niemal nieskończonych możliwościach wielokierunkowych interakcji. Chociażby pytanie z embriologii: „Skąd komórki i narządy wiedzą, czym mają się stać?”. Mukherjee z tego typ zagadek może w zasadzie wyprowadzić całą wiedzę biologiczną, jako konsekwencję dociekań w ramach kolejnych poziomów zbudowanego poznania. Wybór padł na obszary, które z jednej strony stanowią przyszłość medycyny (jak poszukiwanie mechanizmów utraty kontroli prowadzącej do namnażania się komórek nowotworowych), z drugiej najpełniej opisują uniwersalne właściwości komórek. Rozbudowując przez całą książkę zestaw zasad, które kolejni badacze przez wieki odkrywali i doprecyzowali, podąża śladami Rudolfa Virchowa, wielkiego patologa. Ostatecznie formułuje listę 10-ciu syntetycznych zasad, które podsumowują istotę ‘bycia komórką’ (str. 456-457).
Z samych funkcji, które spełnia komórka, można napisać dzieło, tak na poziomie popularnym, rozmiarów „Komedii ludzkiej” Balzaca. Autor wybrał szlak prowadzący do problemów onkologicznych i odpornościowych, przyjrzał się mechanizmom regeneracyjnym oferowanym przez składniki krwi, specyfice budowy neuronalnej, elastyczności komórek macierzystych czy kilku narządom (serce, nerki, płuca). Chyba najciekawiej wypadła immunologia z wciąż wymagającą badań rolą limfocytów. Przy okazji po raz kolejny uświadamiamy sobie, jak nieodległa w przeszłości jest nasza pogłębiona wiedza o komórkach. Penicylina, ekstrakty insuliny, zgodność tkankowa – to rzeczywistość medyczna dostępna dopiero w XX wieku. Zanim stała się standardem, była źródłem ‘niejednej eureki’ w zaciszach laboratoriów. Z takimi przełomami stykamy się w książce wielokrotnie. Już samo uświadomienie sobie jakie możliwości daje odkrycie technik edycji genów czy zmuszenie dorosłych komórek by stały się komórkami zarodkowymi, czyni czytelnika współodpowiedzialnym za etyczny status biologii człowieka. Mukherjee sporo miejsca poświęca na społeczny wymiar dostępnych narzędzi, które staną się medycyną przyszłości. Głośny przypadek Chińczyka He Jiankaui (str. 156-169), który jako pierwszy zaingerował w genom ludzkiego zarodka, stanowi prowokację do sformułowania kilku obserwacji wymagających cywilizacyjnych uzgodnień, moratoriów, itd.
Książka nie jest idealna. Ponieważ autor nie podaje minimalnych wymagań od czytelnika, to muszę sam postawić hipotezę roboczą. W każdej książce popularnonaukowej poziom języka eksperckiego pozwala domyślać się odbiorcy. Jednocześnie zawsze należy niuansować ocenę na podstawie stopnia oczekiwanego przyswojenia tekstu. Można przeczytać wszystko/cokolwiek bez zrozumienia, ale nie o to tu chodzi. Zakładam, że chcielibyśmy zrozumieć każdy kluczowy wywód, może bez detali laboratoryjnej codzienności. W takim wypadku wystarczy wiedza ze szkoły średniej (tak uczciwie skonfrontowana z rzeczywistością, gdzie ‘akson’, ‘błona lipidowa’ czy ‘ATP’ – to pojęcia znane). Mimo tych założeń, zabrakło mi strony graficznej. Odręczne rysunki autora tu nie wystarczą, szczególnie że są dość nieczytelne. Czegoś nieco ciekawszego oczekiwałem też od opisu cytologii jądra komórkowego. Sam proces magazynowania, przetwarzania i transportu energii dostarcza więcej pytań, niż odpowiedzi. Strukturę podawanych treści zbudowałbym inaczej. Właściwie żadne zagadnienie nie zostało pokazane tak, by czytelnik przyswoił sobie jego obraz całościowy (nawet na ogólnym poziomie, bo innego nie sposób oczekiwać). Z niewystarczającego opisu morfologii komórki trudno o realistyczny obraz skomplikowania maszynerii w niej operującej. Mogłoby być lepiej. Zapewne tekst wymagał mnóstwa kompromisów i selekcji. „Pieśń komórek” zdaje jednak relację z XX-wiecznej rewolucji w rozumieniu interakcji specjalizowanych systemów organicznych, których elastyczność nie ma sobie równych. W obecnym stuleciu zanosi się na kolejne przełomy, skoro AI już dziś szybciej od nas modeluje nowe białka.
DOBRE z małym minusem 7/10