Ten dziennik czasu II wojny i lat powojennych jest unikalnym świadectwem: dostajemy realistyczną i dramatyczną kronikę życia codziennego na Zamojszczyźnie pod okupacją hitlerowską, a potem po wkroczeniu Armii Czerwonej. To przygnębiająca lektura, ale dająca silne poczucie uczestnictwa w tamtych czasach.
Zygmunt Klukowski, lekarz, społecznik, kronikarz historii Zamojszczyzny, mieszkał przez wiele lat w Szczebrzeszynie na ziemi zamojskiej i pisał dzienniki. Owe dzienniki mają olbrzymią wartość przede wszystkim jako kronika II wojny światowej na Zamojszczyźnie, regionie szczególnie doświadczonym w czasie okupacji hitlerowskiej. Dostaliśmy realistyczny i szczegółowy zapis codziennego życia pod okupacją. Możemy zobaczyć o ile lepsze jest nasze życie, nawet w czasach pandemii, którą niektórzy przyrównują do wojny.
Gwoli prawdy autor zaczął pisać dzienniki w okresie międzywojennym, i już wtedy zapadają w pamięć niektóre obrazy: zatrważający brak higieny na wsiach; prześladowania Żydów; ataki na prawosławnych: zmuszanie ich siłą na przejście na katolicyzm, burzenie cerkwi; ordynarne fałszowanie wyborów do sejmu w 1930 r.; niezwykle wystawna wizyta marszałka Rydza-Śmigłego w Zamościu 1938r.; powszechne przekonanie w 1939r. że wojny nie przegramy.
Niemniej zdecydowanie najważniejszy jest w książce szczegółowy opis lat okupacji i po okupacji. Wyłania się z nich obraz upokorzenia narodu, upadku obyczajów, codziennego gwałtu, olbrzymiego stresu życia codziennego, obraz całkiem inny od popularnych filmów wojennych. Daję parę cytatów które zapadły mi w pamięć.
21 września 1939: "Serce w strzępy mi się rwało od widoku Niemców na rynku zamojskim. Wyć się chciało z bezsilnej złości i rozpaczy."
10 stycznia 1941: "Okropnie szerzy się u nas pijaństwo. Staje się ono prawdziwą plagą. Niemcy całkiem jawnie to popierają i nawet na wszelkie awantury pijackie patrzą przez palce"
4 października 1941: „Wczoraj przechodziła znów większa partia jeńców bolszewickich, około 15 tysięcy ludzi. Były to szkielety, cienie ludzkie, poruszające się ostatnim wysiłkiem. Czegoś podobnego nigdy nie widziałem. Ludzie padali na szosie z wyczerpania, silniejsi podejmowali ich i ciągnęli, trzymając pod ręce. Były to zgłodniałe zwierzęta, nie ludzie. Rzucali się nawet na ogryzki jabłek leżące w rynsztokach, bito ich przy tym pałkami niemiłosiernie. Gdy ktoś z tłumu rzucił im jakieś jabłko lub kawałek chleba, to wszczynała się formalnie bójka o to, przewracali się, wyrywali sobie z rąk i tłukli nawzajem.”
"22 maja 1942: „Żyjemy w denerwującej atmosferze. Co dzień rano, gdy ludzie się spotykają i witają, zadają sobie przede wszystkim pytania: „Kogo dziś aresztowano?”, „Ilu Żydów rozstrzelano?”, „Na kogo był napad?”. Są to u nas wydarzenia absolutnie codzienne i przestały już być sensacją. Powoli do wszystkiego można się przyzwyczaić.”
1 stycznia 1946: „Minął jeszcze jeden ciężki rok i wstępujemy w nowy, już ósmy kalendarzowy rok wojny. Każdy zadaje sobie pytanie, co on nam przyniesie. Pilnie śledzimy, co mówią Anglicy, Amerykanie, jak przebiegają konferencje przedstawicieli trzech mocarstw i czy nie zapowiada się konflikt angielsko-sowiecki. Bo tych „sprzymierzeńców” ze wschodu mamy już wyżej uszu. Coraz częściej mówią, że wkrótce stąd wyjadą, ale jakoś nie możemy się tego doczekać.”
Dowiadujemy się też o tragicznym, życiu dra Klukowskiego po wojnie: drogo zapłacił za to, że on i jego rodzina byli zaangażowany w AK.
Książka jest bardzo dobrze napisana, autor ma niewątpliwie talent literacki. Redakcja Karty poczyniła znaczne skróty w dziennikach, umożliwiając łatwiejszą lekturę (niemniej przydałoby się więcej skrótów w rozdziale o roku 1944), ale i tak dostajemy do ręki dzieło potężne .
Polecam wszystkim, którzy chcą się dowiedzieć jak naprawdę wyglądało życie codzienne w Polsce w czasie drugiej wojny światowej.