Książki Johna Flanagana okryły się już nie lada sukcesem, gdyż jak na razie zostały wydane w ponad dwu milionowej liczbie egzemplarzy, a to pewnie nie koniec. "Zwiadowcy: Czarnoksiężnik z Północy" to już kolejny, piąty tom, tej wspaniałej, kultowej serii. Jak dotychczas autor pokazał swoim czytelnikom, że dysponuje niesamowitą wiedzą z niniejszych takich dziedzin jak: łucznictwo, średniowiecze, przetrwanie w lesie, tropienie, polowanie, walka mieczami, jeździectwo konne, a przede wszystkim przyjaźń i nauki przydające się w życiu. Tak, to właśnie ta ostatnia dziedzina dominuje w książkach autora. W pierwszym tomie twórca "Zwiadowców" pokazał nam czym naprawdę według niego jest solidna przyjaźń, determinacja oraz oddanie. W drugim tomie znów dominują te cechy, ale i również zdumiewająca odwaga i postawienie się w niecodziennych sytuacjach, nawet jak na bohaterów książek przygodowo - fantastycznych przystało. Trzeci tom ukazuje nam już fakt, że nigdy nie należy tracić nadziei oraz, że pomoc może nadejść z najmniej oczekiwanej strony, nawet od potencjalnego wroga. Czwarty tom udowadnia, czym jest stanięcie do walki z dawnymi przeciwnikami oraz jakie korzyści mogą w przyszłości płynąć z okazanej pomocy i przyjaźni. Pouczające? Oczywiście, że tak. W piątym tomie, nie jest inaczej i autor nadal ukazuje nam swoje pouczenia, niczym własnym dzieciom. Książka jest kierowana do osób w młodzieżowym wieku, można powiedzieć, że zacząć czytać można ją już od dwunastu lat, bez obaw o negatywne konsekwencję. John Flanagan w swoim piątym dziele ukazuje nam, iż pozory mylą, czyli jak zawsze w książkach to bywa, ale tym razem ukazane jest również to, że ludzie często oceniają ludzi z powodu takich rzeczy jak wygląd, co zupełne jest błędem. Niestety, ale kierując się podejrzeniami, plotkami, pogłoskami lub własną złośliwością, możemy kogoś urazić, co jest nawet w tych czasach bardzo popularne. Nie myślcie, że powieść przynudza, bo wcale tak nie jest. Po prostu pan Flanagan w swojej oryginalnej powieści ukazuje nauki, których wcale nie trzeba się dokopywać, czy doszukiwać głęboko w tekście, są one widoczne gołymi oczyma. Prócz nauki, powieść jak nigdy tętni wspaniałym poczuciem humoru, który najczęściej ujawnia się w dialogach lub wyobrażeniach postaci. Ci, którzy mieli do czynienia z książkami wcześniej, już pewnie o tym wiedzą, resztę może przekonać tekst włożony między opisem, a recenzją. Zazwyczaj nie wkładam do postów fragmentów książki, ale ten wydał mi się szczególnie śmieszny. a muszę was zapewnić, że nie jest on wcale podany pod kontem obrazy którejś z postaci, wręcz przeciwnie, jest to miły żart dwóch przyjaźniących się zwiadowców. Bawi? Mam nadzieje, że tak. Mnie osobiście rozbawił do rozpuku. "Zwiadowcy: Czarnoksiężnik z Północy" charakteryzują się tym, iż nie śledzimy w nich już losów Evanlyn, co może powodować małe braki w przyzwyczajeniu do poprzednich tomów. W książce również nie spotkamy takich postaci jak samego Horace, przynajmniej aż do końcowego fragmentu, braknie również towarzystwa Halta, czy Gilana, ale nie ma co się smucić, wszak możemy poznać inne ciekawe postaci. Tym razem główny bohater, czyli Will spotka się z dawną przyjaciółką z sierocińca, której szczególnie nie mogliśmy poznać dotychczas, mowa tutaj o Alyss. Od napisania "Bitwy o Skandię" twórczość John Flanagan znacznie poprawił się, a już na pewno udoskonalił się jego styl pisania. Czytając książkę byłam wprost zadziwiona faktem, jak szybko strony mijają mi w przeciągu naprawdę krótkiego czasu. Zazwyczaj tak nie jest. Obserwacja ta, jednak utwierdza mnie w stwierdzeniu, że pióro pisarza jest coraz lepsze i czyta się niesamowicie szybko z doskonałą płynnością oraz wzrastającą z minuty na minutę ciekawością. Czytając ten tom, można mieć nawet wrażenie, że autor wsadził w niego lekki klimat dobrego horroru, gdyż opisywane zdarzenia oraz obserwację Lasu Grimsdell przyprawiają o małą gęsią skórkę. Jak zwykle każda z postaci w książce ma własny odmienny wygląd, charakter i umiejętności, nie musimy obawiać się monotonności. Akcja odbywa się szybko w przeciągu kilku dni, a zarazem jest lekka i przyjemna w zapoznawaniu się. Autor jak zwykle, zresztą jak twierdzą porównania, pokazuje w swojej książce wspaniałe opisy przestrzeni i tego co aktualnie się dzieje, podobnie jak znany z "Władcy Pierścieni" J.R.R. Tolkien. Cóż, moim zdaniem to Tolkienowi dużo brakuje do Johna Flanagana, gdyż osobiście trylogia "Władcy Pierścieni" mnie nudziła, a może co nie tyle jak trylogia, ale jej szerokie opisy. Cóż, tutaj nudy nie spotkacie,a sięgając po jeden tom, możecie być pewni, że szybko dojdziecie do piątego.