Znachorka to opowieść o Igorze, trzeźwo myślącym dziennikarzu, który trafia na Warmię w poszukiwaniu materiałów do reportażu. Na miejscu, w pewnej małej miejscowości, poznaje całą gamę interesujących postaci, na czele z Leną, miejscową zielarką i znachorką. Ich spotkanie odmieni życie wielu osób...
Musicie wiedzieć, że ta powieść ma świetny małomiasteczkowy klimat, jest pełna ziół, subtelnej magii i tajemnic z przeszłości, a na dodatek okraszona sympatycznym humorem i dużą dawką uroku. Napisana jest, jak zwykle u autorki, z dużą lekkością i swobodą, w dość potocznym stylu, ale zarazem z fajnym zacięciem językowym i wplatanymi od czasu do czasu bardziej kwiecistymi wypowiedziami. Akcja jest z kolei może niezbyt szybka, ale też nie senna, z odpowiednią dynamiką. To wszystko powoduje, że powieść tę czyta się naprawdę dobrze, wciąga, powoduje uśmiech na twarzy, a czasem nawet lekko porusza. Dzięki temu może się sprawdzić jako comfort book, lektura na te gorsze dni, zapewniająca nie tylko czystą rozrywkę, ale też ogrzewająca serce i otulająca jak kocyk.
Podobało mi się, że autorka bardzo zręcznie i naturalnie wplotła w tę opowieść folklor - barwne ludowe wierzenia i przesądy oraz zioła, wraz z ich zastosowaniem w życiu codziennym. Te nawiązania do czarownic-znachorek i ich magii zbudowały tak naprawdę wyjątkowy klimat całej książki, oczywiście razem ze wspomnianą wyżej małomiasteczkowością miejsca akcji, a przy tym dodały jej nutki oryginalności. Bez nich byłaby to tylko zwykła obyczajówka z wątkiem romansowym, a tymczasem mamy tu fascynującą, barwną opowieść, wręcz pachnącą ziołami, z odrobiną magii i tajemnicy.
"Byłem pewien, że właśnie w tej chwili dzieją się rzeczy, które nie śniły się filozofom, a już na pewno nie śniły się mieszkańcom maleńkiego Zagrodzia"
Sama historia opowiedziana w tej książce nie jest może specjalnie oryginalna, opiera się na znanych schematach, ale właśnie wspomniany klimat i ludowe wierzenia bardzo ją ubarwiają. Mamy tu dwoje narratorów, którzy z perspektywy pierwszej osoby opowiadają całą historię i dzielą się własnymi przemyśleniami. To postacie z tak różnych światów, że aż dziwne, że się w ogóle spotkały: Igor jest wielkomiejskim dziennikarzem, z tych co wierzą w szkiełko i oko, a Lena tymczasem widzi więcej niż zwykli ludzie, ma swój niezwykły dar, który wykorzystuje, żeby pomóc innym, żyje w małym miasteczku i tu prowadzi swój sklep zielarski. Autorka naprawdę pomysłowo pokazała spotkanie tych dwóch światów, zderzenie różnych spojrzeń na życie i doświadczeń. I nawet jeśli Igora nie polubiłam, to przyjemnie mi się czytało o perypetiach jego i Leny.
Pozostałe postacie występujące w tej opowieści są również całkiem interesujące, choć niektóre jak dla mnie nieco zbyt przerysowane. Ale może o to chodziło, żeby na ich tle główni bohaterowie bardziej błyszczeli, żeby ich cechy były wyróżniające. Podobał mi się też sposób, w jakim zostały przedstawione stosunki międzyludzkie w tej opowieści, konkretnie chodzi mi o to, jak w tym małym miasteczku ludzie sobie pomagają i chronią siebie nawzajem, czuć wspólnotę, nawet jak nie każdy każdego lubi.
Moim jedynym poważnym zastrzeżeniem jest zbyt szybkie zakończenie i zamknięcie wszystkich wątków. Jak wspomniałam wcześniej, akcja nie jest tu przesadnie wartka, cała historia rozwija się raczej stopniowo, powoli i niestety zabrakło mi tego na koniec - wszystko rozwiązuje się wprost ekspresowo, bez zastanowienia i wytchnienia. Trochę żałuję, że tak się stało, ale zarazem mogę to autorce wybaczyć, bo poza tym cała ta powieść mnie usatysfakcjonowała.
Co mogę jeszcze dodać? Czytajcie Znachorkę! Nada się idealnie na urlop, czy deszczowy dzień, jako lektura na plaży i książka, przy której można odpocząć po męczącym dniu. Jeśli lubicie obyczajówki z nietypowym klimatem i magią, to coś totalnie dla Was ;). Polecam!
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem.
Pierwotnie pojawiła się na blogu.