Lisey Langdon już od dwóch lat żyje w rozpaczy i nie może się pozbierać po stracie męża. Scott był sławnym pisarzem i posiadał rzesze fanów, którzy od jego śmierci aż do dzisiaj, nękają ją co do ostatnich zapisków męża. Z pomocą ruszają jej siostry, które starają się postawić ją na nogi. Zaczynają od porządków w mieszkaniu, ale niestety Lisey nadal nie jest łatwo przeglądać rzeczy w gabinecie Scotta. Od razu po dotknięciu jakiegokolwiek przedmiotu należącego do jej męża, wracają wspomnienia, czasami przyjemne, a czasami bolesne. Dodatkowo z jej siostrą Amandą zaczynają dziać się dziwne rzeczy, aż w końcu wpada w stan katatonii. Pewnego dnia dzwoni do niej tajemniczy mężczyzna zwany Jim Dooley i oczekuje współpracy. Jeśli Lisey nie spełni jego oczekiwań, grozi jej śmiertelne niebezpieczeństwo.
Wydaję mi się, że ta część osób, która zagląda na mojego bloga od dłuższego czasu, słyszała o tym panu bardzo, bardzo dużo, dlatego na jego temat powiem tylko krótko. Stephen King to popularny na świecie amerykański pisarz i jeden z moich ulubionych. "Historia Lisey" jest najważniejszą i najbardziej prywatną powieścią w dorobku autora. Z tego też powodu wzrosły moje oczekiwania, co zdecydowanie zaważyło na ogólnej ocenie książki. Długo zastanawiałam się, co tak naprawdę w tej recenzji napisać. Musiałam się ostro skupić i wziąć w garść by swoje myśli dobrze ubrać w słowa. Teraz tylko wszystko przelać na recenzje.
"Kiedy widziałeś długaśnika, pozostaje tylko jedna jedyna chwila obecnie rozciągnięta w czasie jak przejmująca nuta, która nigdy nie milknie."
Może zacznę od tego, że przez początek bardzo ciężko było mi przebrnąć. Zdarzało się nawet, że musiałam wracać na poprzednią stronę, bo nie wiedziałam o co chodzi. Były również momenty kiedy błądziłam myślami gdzieś daleko, a kiedy już wróciłam do "rzeczywistości", zastanawiałam się co tak naprawdę się dzieje. Miałam również problem czytać ją wieczorami, ponieważ mnie bardzo usypiała. Przeczytałam może ledwo 20 stron, a już zamykały mi się oczy, a uwierzcie mi nie byłam wtedy jakoś szczególnie zmęczona. W książce znajdziemy bardzo wiele retrospekcji, które najpierw były wprowadzane w miarę uporządkowanie, to później już bardziej chaotycznie, co mnie denerwowało, bo czytamy o teraźniejszości, aż tu nagle wyskakuje nam historia Lisey ze Scottem w Niemczech, która działa się wiele lat wcześniej. Zdecydowanie taki sposób prowadzenia książki, nie przypadł mi do gustu. Autor nie poskąpił licznych neologizmów, które zapadają w pamięć, ale podczas czytania denerwują. Było tak, w moim przypadku. Momentami King ich po prostu nadużywał, co według mnie książce nie wyszło na dobre.
Jeśli chodzi o fabułę, to jak zwykle i klasycznie u Kinga. Trochę się ciągnęła, oryginalni oraz dobrze wykreowani bohaterowie, całkowity inny wymiar rzeczywistości oraz genialne zakończenie. Wiele razy potrafiłam ubolewać nad spapraniem książek zakończeniem, ale w tym wypadku wyszło wręcz przeciwnie. To finał uratował "Historie Lisey" od oceny niższej niż 4. Początkowo byłam nawet w stanie przerwać i rzucić nią o ścianę, tak mnie denerwowała i usypiała, ale z jednej strony cieszę się, że wytrwałam do końca, a zrobiłam to tylko ze względu na sentyment do autora. Postacie w książce nie były schematyczne. Każda z nich miała inny charakter i wyróżniała się czymś nowym. Po za tym, pokochałam Scotta. Przepraszam Lisey, ale stało się. Mogłabym jeszcze długo polemizować nad czarną postacią, która mnie jakoś nie straszyła. Jim Dooley wydawał mi się ciapowatą fajtłapą, a wszystko czego się dotknął zamieniało się w drobny mak. SPOILER Co najgorsze sama Lisey się go nie bała, więc jakoś szczególnie nie czułam dreszczy podczas czytania.
"Historia Lisey" w pełni nie spełniła moich oczekiwań. Spodziewałam się, czegoś bardziej magicznego, hipnotyzującego, czegoś co nie pozwoliłoby mi oderwać się od książki. Historia na swój sposób jest dziwna i pokręcona w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Szkoda, że przebyłam z nią taką męczącą drogę. Polecam obowiązkowo fanom autora. A męczcie się!