Nie muszę przedstawiać wam tego Pana, a jednak to zrobię. Andrzej Sapkowski to jeden z najbardziej rozpoznawalnych polskich pisarzy fantastyki na całym świecie. Jego książki tłumaczone są na wiele języków, wydawane w USA i prawie wszystkich krajach Europy. Na podstawie jego twórczości powstała gra "Wiedźmin", zdobywca niezliczonej ilości nagród. Jeśli już o nich mowa, to sam Sapkowski pięciokrotnie zdobył "Zajdla" oraz jako pierwszy nieangielskojęzyczny autor uhonorowany został David Gemmell Legend Award. Zadebiutował w 1986 opowiadaniem pt. "Wiedźmin" i chyba właśnie dzięki Geraltowi oraz jego towarzyszom jest tak rozpoznawalny. Przyszło mi zmierzyć się z moim idolem, z pisarzem, którego twórczość miała i ma wielki wpływ na moje postrzeganie fantastyki jako takiej. A nie od dziś wiadomo, że piekielnie trudno dostrzec wady u kogoś, kim jest się zauroczonym. Mimo to spróbuję obiektywnie i sprawiedliwie ocenić "Żmiję", czyli najnowszą książkę Sapkowskiego.
Zapowiadana jako bestseller "Żmija" zaskakuje. Przenosi nas do Afganistanu, w roku 1989, do czasów radzieckiej interwencji w tymże kraju. Główny bohater książki, praporszczyk Paweł Lewart, to zaprawiony w bojach i lojalny wobec ustroju żołnierz, sumiennie wykonujący rozkazy swych przełożonych. Już na samym początku Sapkowski zaczyna od silnego uderzenia. Kolejna, zapowiadająca się na spokojną, noc w zastawie "Newa". Zbliżający się konwój rosyjskich pojazdów i nagły, niespodziewany szum w głowie Lewarta. On już wie, bezbłędnie przeczuwa. Ciszę przerywa najpierw jego szept, a potem głośny krzyk: "Duchy! Duuuchyy! Zasadzka!". I zaczyna się rzeź. Mudżahedini wojujący z Rosjanami i Zielonymi, czyli żołnierzami rządowej armii DRA bezlitośnie masakrują nie tylko konwój, ale i praktycznie całą zastawę, blokpost, czyli umocniony posterunek.
Chorążemu Lewartowi udaje się przeżyć, podobnie jak garstce jego współtowarzyszy. Zostają oddelegowani do jednej z baz i czekają na kolejny przydział. Dobrze wiedzą, że prawdopodobnie zostaną rozdzieleni, że dowództwo nie pozwoli im służyć dalej razem. Żołnierska dola. Po pewnym czasie Lewart trafia do nowego miejsca, zgrupowania zastaw broniących drogi wiodącej z Kabulu i Bagramu do Dżalalabademu. Jest to ważna pozycja strategiczna zarówno dla ZSRR, jak i bojujących z nimi Duszmanów. Lewart, z racji swego stopnia, obejmuje blokpost "Gorynycz" i dostaje pod swoje dowództwo służących tam żołnierzy.
Pewnego dnia postanawia wybrać się w niebezpieczny teren na patrol, zabierając ze sobą trójkę swych podwładnych. Wędrują w stronę wąwozu, lawirując między porozrzucanymi po całym terenie minami. Wszyscy są świadomi faktu, że w tej chwili wystawieni są na atak jak na tacy, zatem nerwowa atmosfera udziela się wszystkim. Praporszczyk nakazuje jednak iść jeszcze trochę dalej. Trafiają do zapadliny, gdzie oczom Lewarta ukazuje się nagle żmija. Złote łuski, płaski łeb, segmentowane podgardle i szybko wysuwający się, rozdwojony język. I jej złote oczy z czarną pionową źrenicą, hipnotyzujące, niebezpieczne, kuszące i złowrogie. Po pewnym czasie wycofują się do swych umocnień, jednak dla Lewarta rozpoczyna się nowy rozdział podczas jego pobytu w tym nieprzyjaznym kraju, jakim jest Afganistan. Lewart doskonale zdaje sobie sprawę, że taka żmija nie ma prawa bytu. Takie nie istnieją. Ale tu jest Afganistan, tu wszystko jest możliwe...
Odnosicie wrażenie, że mało tu fantastyki? To dobre wrażenie. Elementy tego gatunku pojawiają się i wplatają w historię dopiero w momencie pojawienia się żmii, nie licząc paranormalnych zdolności Lewarta do przeczuwania zbliżającego się niebezpieczeństwa. Nie ma tu magii, krasnoludów, elfów czy czarownic. Wprawdzie przenosimy się potem w czasy Aleksandra Macedońskiego i do roku 1880, drugiej wojny angielsko-afgańskiej i są to ważne fragmenty powieści, jednak dominują tu "nasze" czasy. Sapkowski odcina się zupełnie od swej dotychczasowej twórczości, stara się napisać i stworzyć coś zupełnie nowego, zaskakującego czytelnika. W pewien sposób mu się to udaje.
Popularny "AS" z pewnością nie zatracił swojego kunsztu literackiego. W swoje powieści zawsze wplatał dużo zwrotów z języków obcych, siłą rzeczy z taką samą sytuacją spotykamy się w "Żmii". Dla kogoś znającego język rosyjski może być to nie lada zabawa, bowiem słów w tym języku znajdziemy w książce co niemiara. Dużo radości przyniesie "Żmija" również miłośnikom militariów i całego skomplikowanego nazewnictwa z wojskiem związanego. AKM, DSzB, DSzK, PFM, KNP... Można wymieniać i wymieniać. Jest tego w książce tyle, że autor postanowił sporządzić "afgański słowniczek", w którym wyjaśnia znaczenia poszczególnych skrótów czy słów.
Oprócz samej narracji tym, za co uwielbia Sapka rzesza fanów, są dialogi. Czasem przewrotne, czasem przepełnione ironią i cynizmem, innym razem na wskroś humorystyczne, ale zawsze, ale to zawsze wciągające. Gra słów, aluzje, podteksty, zaskakujące riposty, ileż tego było. W swojej najnowszej książce pisarz staje na wysokości zadania, dialogi są znów zabawne, znów absorbujące i świetnie oddające klimat powieści. Skoro pisze o wojsku, to w rozmowach żołnierzy nie może zabraknąć przekleństw. Momentami można odnieść wrażenie, że nie ma strony, na której nie padłoby jakieś słowo z żołnierskiego slangu, a "suczy syn" to, uwierzcie, jedno z lżejszych określeń. Mimo to zdania takie jak "Ech, chuj z tym gadaniem, bo sensu tu ni chuja i na chuj nam cała ta filozofia" tak naprawdę nie rażą, bo intuicyjnie wiemy, rozumiemy, że nie dałoby się oddać realiów wojny bez nich.
Jeśli już mowa o realiach wojny, to sposób opisywania starć z Duchami przyprawiał mnie momentami o gęsią skórkę. Autor nie oszczędza czytelnikom krwawych opisów walk, ich przebiegu i efektów. Posoka leje się litrami, są urwane kończyny, są ranni, zabici, są załamania nerwowe i głupie, podyktowane strachem decyzje. Nie brakuje narkotyków, alkoholu, niesubordynacji, przemytu i czystego złodziejstwa. Z drugiej strony są więzi braterstwa i nawiązujące się przyjaźnie, codzienne życie w armii, rozmowy o życiu w chwilach wytchnienia. Jak to na wojnie.
Ciężko mi oceniać tę książkę pod kątem fantastyki. Napisana jest w dobrym stylu, różne wątki fabularne przeplatają się zgrabnie tak, aby na sam koniec idealnie rozwiązać historię. Jednak tak naprawdę traktowałbym tę powieść trochę inaczej niż po prostu kolejną pozycję z gatunku fantastyki. Może doszukuję się głębi tam, gdzie wcale jej nie ma, jednak dla mnie "Żmija" opowiada o tym, jak wojna wpływa na ludzi. Jak ich zmienia i jak przekształca ich charaktery. Jak pozbawia ich złudzeń i sprawia, że nie ma już miejsca na udawanie i noszone maski, są tylko obdarci z jakichkolwiek iluzji żołnierze walczący o przetrwanie. Zastanawia się nad tym sam Lewart, mówiąc do siebie w myślach, że "wojna plugawi", "zezwierzęca". Człowieczeństwo na wojnie to ułuda, majak. Z drugiej strony, kontynuuje, "wojna ich uwolni". Wybawi. Wybawi od chorego społeczeństwa, do którego już tak naprawdę nigdy nie będą należeć. Od fałszywości i wiarołomstwa otaczających ich ludzi. Od życia bez perspektyw i marnego końca. Wznoszą wtedy toast: "Niech żyje wojna".
Żmija symbolizować może ducha walki, który drzemie we wszystkich, którzy mieszkają na tamtych terenach. A może to sam Afganistan? Magiczny, chwilami boleśnie piękny, a z całą pewnością nieprzewidywalny i niebezpieczny. Przez wieki ziemie te chłonęły krew dziesiątek, setek i tysięcy najróżniejszych najeźdźców i obrońców ziem. Czy to wojska Aleksandra Wielkiego, czy też angielscy kolonialiści, czy w końcu Rosjanie i Amerykanie, wszyscy zostawili w Afganistanie wielu poległych. W imię czego? W zależności od epoki, w imię wielkiego wodza, w imię Imperium, w imię braterskiej pomocy czy też chęci niesienia pokoju. A wszystko, jak zauważa sam autor, kręci się wokół bogactwa, które kryje w sobie afgańska ziemia.
Już w zapowiedziach nazywano "Żmiję" bestsellerem. Nie będę polemizować, z pewnością sprzeda się świetnie, jednak niekoniecznie z powodu tego, że jest wyśmienitą, przełomową i niesamowitą książką, bo moim zdaniem wcale taka nie jest. Sprzeda się dobrze, bo napisał ją Andrzej Sapkowski i to wystarczy, aby nie zastanawiać się dwa razy i wyłożyć pieniądze na ladę. Nie potępiam tego, bo i nie ma w tym nic złego. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której na rynek wychodzi nowa książka "ASa", a ja jej nie kupuję, bo przeczytałem jedną, dwie czy kilka średnio pochlebnych recenzji. Warto przeczytać "Żmiję", bo jest to wartościowa książka, która zmusza do myślenia i refleksji na ważne tematy. A kto wie, czy w naszych czasach nie jest to bardziej godne podziwu niż zabieranie czytelnika w kolejną, niewnoszącą wiele nowego do świata fantastyki podróż, z czym tak często można ostatnio się spotkać.