Chyba nikt nie wymyśliłby lepszej rekomendacji dla tej książki, niż jej autor. Nikt nie zachęci do jej przeczytania tak sugestywnie, jak on. A słowa te brzmią następująco: „Czy zły człowiek w złym mieście może żyć dobrze? Jak władze tego miasta robią z niego miasto jeszcze gorsze? Dlaczego w pewnych firmach pojawia się i znika Dział Transwizerunku? Dlaczego nie wolno mówić o sobie „ja”? Dowiesz się, gdy przeczytasz tę książkę. Nie pytaj mnie tylko, ile w niej prawdy. Za bardzo się wstydzę odpowiedzieć.” Tak w skrócie Tomasz Piątek opowiedział o swojej książce „Miasto Ł.”. Lecz nie jest to jeszcze pełnia tego, co w książce odkryć można.
Autor wprowadza swoich czytelników w świat specyficzny, typowo „Piątkowy”. Nie mylić broń Boże z klimatem weekendowym, sjestą i odpoczynkiem. Ten tutaj, to klimat pesymistyczny i przygnębiający; ów „Piątkowy” nastrój, to klimat iście pogrzebowy. Rozpoznawalny i charakterystyczny w twórczości autora 15 książek, w tym słynnego debiutu „Heroiny”.
Tak, jak specyficzny jest nastrój w powieści, tak nietypowi są i jej bohaterowie H., T. i M., żyjący w Mieście Ł. Brzmi groźniej i absurdalniej, niż u Franza Kafki. Postacie te mają nie tylko swój specyficzny świat, swój mały ogródek, mają też nietypowe zasady, namiastkę własnego języka, specyficzne upodobania, etc. Ich przestrzeń wypełniają i dopełniają zwierzęta: Istota Lubo, Ciotka Kotka i Zizia. Dlaczego są tak istotne w ich życiu? To słodka tajemnica „Miasta Ł.”
Powieści Tomasza Piątka można albo od razu pokochać, albo natychmiast znienawidzić. Tak jest i w przypadku jego najnowszej publikacji. Czasem wydaje się, że jest niezmiernie infantylnie, czasem nazbyt poważnie. Ta specyficzna zabawa autora z czytelnikiem i jego cierpliwością zjednuje mu natychmiast fanów, ale równocześnie i przeciwników jego twórczości. Na czym dokładnie polegają owe harce z czytelnikiem, przekonać można się jedynie na własnej skórze, bo tłumaczenie zwyczajnie mija się z celem. Rozmieniłoby cały urok Piątkowej literatury na drobne. Jak widać, słychać i czuć, ja należę do grupy zwolenników prozy Tomasza Piątka. W „Mieście Ł.” Szczególnie ujmuje mnie zabawa słowem, językowe wygibasy, charakterystyczne psio-kocie słownictwo. Dziwaczne i zabawne w swojej dziwaczności. Dla mnie bomba.
Polecam zatem książkę po pierwsze fanom Piątka, po drugie miłośnikom zabawy językiem, po trzecie pasjonatom czworonogów, a po czwarte wszystkim tym, którzy lubią dobrze zjeść.