𝑍ł𝑜𝑑𝑧𝑖𝑒𝑗𝑠𝑘𝑖 𝑠𝑝𝑎𝑑𝑒𝑘 Bożeny Mazalik to książka, która wciągnęła mnie do świata pełnego tajemnic, zaskakujących zwrotów akcji i rodzinnych sekretów. Autorka umiejętnie buduje napięcie, stopniowo ujawniając kolejne elementy intrygi, przez co trudno było mi oderwać się od lektury. Historia w powieści łączy przeszłość z teraźniejszością, gdzie chciwość i namiętności prowadzą bohaterów na ścieżki, z których nie ma już łatwego powrotu. Pytanie, czy prawda z przeszłości będzie wybawieniem, czy raczej przekleństwem, nie opuszczało mnie do samego końca.
𝑍ł𝑜𝑑𝑧𝑖𝑒𝑗𝑠𝑘𝑖 𝑠𝑝𝑎𝑑𝑒𝑘 to dobrze napisana książka, której początek jest naprawdę intrygujący i stanowi obiecujący wstęp do dalszej lektury. Problemy zaczynają się w momencie pojawienia się nowych postaci i ich przemyśleń – przez pewien czas trudno było mi połączyć je w spójną całość i zrozumieć ich rolę w tej historii. Jest jeszcze jeden element, który szczególnie przeszkadzał mi podczas czytania – wątek dotyczący COVID-u, maseczek i szczepień. Nie do końca rozumiem, dlaczego autorka zdecydowała się wprowadzić ten temat właśnie teraz. Wzmianki o pandemii wywołują we mnie negatywne emocje, co miało wpływ na odbiór książki, mimo że jest ona naprawdę dobrze napisana. Dodatkowo trudno było mi wciągnąć się w atmosferę powieści, której akcja – z nie do końca jasnych powodów – toczy się poza granicami Polski. Obcy kraj, obco brzmiące imiona – nie czułam, żeby ta powieść została napisana przez polską autorkę. Osobiście wolałabym, aby akcja była osadzona w naszych realiach, co byłoby mi bliższe.
Ratsel to miasto położone na przedgórzu Alp, a jego nazwa zapewne nie jest przypadkową grą słów, oznaczającą po polsku „puzzle” lub „zagadkę”. Hilda Mainwolf jest zastępczynią burmistrza Ratsel. Jest osobą lubianą i szanowaną, a w dniu, gdy zostaje odznaczona krzyżem maltańskim, tuż po uroczystościach niespodziewanie przepada. Powodem jej nagłego zniknięcia jest pojawienie się człowieka z jej mrocznej przeszłości – kogoś, kogo, jak sądziła, nigdy więcej nie spotka.
Lars udaje kogoś innego, niż jest w rzeczywistości. Pracuje w górskim pogotowiu, a po godzinach pełni rolę spowiednika za barem. Choć dorabia w ten sposób, jego prawdziwym celem jest dziennikarskie śledztwo. W górach szuka mordercy swojej siostry i wierzy, że w końcu go dopadnie. Od śmierci Kariny minął rok, a każda myśl o niej raniła Larsa boleśnie. Dusza brata płakała po stracie siostry, ale dziennikarska natura Larsa wyczuwała trop. Nauczył się słuchać swojej intuicji i postanowił za nią podążyć.
Dzień później Elke Mainwolf i jej matka, spadają samochodem z urwiska. Wypadek czy zaplanowana zbrodnia? Pierwszy na miejscu zdarzenia jest Lars. Zanim Elke straci przytomność, przekazuje mu teczkę z dokumentami. Lars, obawiając się, że policja mu ją odbierze, ukrywa teczkę w dziupli starego dębu. Lars przywykł do analizowania szczegółów, nauczył się przewijać przeszłość jak film. To była jego mocna strona – nie zawsze miał przy sobie notatnik czy mikrofon, więc polegał na swojej pamięci, która często okazywała się najlepszym narzędziem. Jednak ta sprawa nie daje mu spokoju. Co znajduje się w tajemniczej teczce? Kogo dotyczą zawarte w niej dokumenty? Czego obawia się była pani prokurator? Lars zaczyna żałować, że zaufał Elke i ukrył teczkę. Intuicja podpowiada mu, że wplątał się w coś, co brzydko pachnie.
Najbliższa krewna kobiet, Carla, była policjantka, opuszcza swoją bezpieczną przystań i po dotarciu na miejsce zaczyna badać sprawę. Instynkt podpowiada jej, że wszystko, co się wydarzyło, nie może być przypadkiem. Hilda, a właściwie Lilli, zaginęła w drodze do Mołdawii, a nikt nie wie, co tak naprawdę się z nią stało. A ona utknęła w twardej, zimnej rzeczywistości, gdzie nikt jej nie będzie szukał, bo wszyscy pomyślą, że zaginęła tam, gdzie miała lecieć. Lilli ma duszę złodziejki, która stanowi drugą naturę bawarskiej królowej monachijskiego podziemia. Teraz włączyła czujność, ale nie wiedziała, czy to pomoże jej przetrwać w warunkach, w jakich się znalazła. I dlaczego tu jest? Czego od niej chce odwieczny wróg? Dlaczego ją tu zamknął?
Carla wiedziała o dziennikach Lilli z etykietą „gdyby coś mi się stało”, ale nie miała pojęcia, gdzie teraz się znajdują. Zastanawiała się, kto chciał zaszkodzić Elke, bo nie miała wątpliwości, że to nie był przypadkowy wypadek. Sytuacja skomplikowała się, gdy Carla na miejscu zdarzenia przypadkiem odkryła w dziupli teczkę Elke. Jeszcze godzinę temu chciała się tylko zorientować w sprawach, ale po przejrzeniu teczki zmieniła zdanie. Zdecydowała, że zostanie tu, dopóki nie dowie się, w co wdepnęła Elke, bo nie miała wątpliwości, że jest to coś paskudnego.
Jedno było pewne: potrzebowała sojusznika. Nie była już policjantką i nie działała u siebie. Miała poczucie, że wkroczyła na ścieżkę, której pokonanie może ją przerosnąć. Przyleciała, by zająć się dziećmi Elke i wyjaśnić sprawy, ale nie spodziewała się, że trafi na podwójne śledztwo i jeszcze więcej tajemnic. Wbrew pozorom, to właśnie tego jej brakowało. Czuła ekscytację nową zagadką. Czy miała prawo czuć się tak, gdy być może Lilli była martwa, Elke walczyła o życie, a ona nakręcała się na rozwiązanie tej sprawy?
Elke, ciotka byłej policjantki, jest w śpiączce. Babka Klara opowiada Carli, że siostra prawdopodobnie została porwana, a jej zdaniem na drodze miała miejsce próba zabicia ich – ktoś zajechał im drogę, a hamulce były uszkodzone. Carla była zaniepokojona, a jednocześnie zaciekawiona i pewna, że wokół jej rodziny dzieje się coś złego. Czuła, że musi porozmawiać o tym z kimś. Może z Larsem, swoją pierwszą miłością, którego tu przypadkiem spotkała? Czy może mu zaufać, bo przecież tak naprawdę nie wie o nim zbyt wiele? Okazało się, że po latach nadal coś do niego czuła, ale kobieta — rozwódka nakazywała ostrożność, a policjantka po przejściach mówiła, by nie ufać nikomu.
𝑍ł𝑜𝑑𝑧𝑖𝑒𝑗𝑠𝑘𝑖 𝑠𝑝𝑎𝑑𝑒𝑘 to świetnie napisany kryminał. Każdy z bohaterów coś ukrywa, co sprawia, że powieść staje się jeszcze bardziej interesująca. Początek jest trudny, pełen postaci, akcja osadzona w obcym kraju, ale gdy już się przebrnie przez ten skomplikowany początek, jak przez grubą warstwę śniegu, akcja nabiera tempa i nie zatrzymuje się aż do końca, pędzi z prędkością górskiej kolejki. Tajemnice z przeszłości, strzelaniny, trupy, nieuchwytny morderca, który wyprowadza w pole wszystkich, zimowa górska aura – idealna na tę porę roku. Finał niby satysfakcjonujący, ale… no właśnie. Być może wszystko się wyjaśnia, ale czułam jakiś niedosyt i do końca nie umiem stwierdzić, czym był on spowodowany. Może to dlatego, że autorka próbowała zmieścić w jednej książce zbyt wiele dramatycznych wątków dotyczących głównych bohaterów, co z czasem stało się przytłaczające. Szczególnie temat gwałtu pojawia się tutaj wyjątkowo często – niemal każda postać musi się z nim zmierzyć, co sprawia, że ten wątek dominuje nad innymi aspektami fabuły.
Natomiast podobał mi się sposób prowadzenia narracji, szczególnie jej podział między troje kluczowych bohaterów. Bożena Mazalik umiejętnie przeplatała ich historie, nie powielając tych samych wydarzeń z różnych perspektyw. Dzięki temu opowieść pozostaje płynna i spójna, a dynamiczne zmiany punktu widzenia sprawiają, że historia jest niezwykle interesująca. Warto też zwrócić uwagę na piękne opisy górskiego krajobrazu. Autorka świetnie uchwyciła charakter gór, które nie tylko stanowią tło wydarzeń, ale stają się ich ważną częścią.
𝑍ł𝑜𝑑𝑧𝑖𝑒𝑗𝑠𝑘𝑖 𝑠𝑝𝑎𝑑𝑒𝑘 może nie jest kryminałem idealnym, ale czytałam go z ogromną przyjemnością i absolutnie nie uważam czasu spędzonego nad lekturą za stracony. To dobrze napisana, wciągająca powieść z intrygującym motywem mordercy z przeszłości. Bohaterowie są sympatyczni, a wyczuwalna atmosfera tajemnicy i zbrodni sprawia, że trudno oderwać się od lektury. 𝑍ł𝑜𝑑𝑧𝑖𝑒𝑗𝑠𝑘𝑖 𝑠𝑝𝑎𝑑𝑒𝑘 może nie jest literaturą wybitną, ale to solidna rozrywka, która jako fance gatunku dostarczyła pełnej satysfakcji.