Najgorsze w "Dziewczynie z sąsiedztwa" jest to, że wydarzyła się naprawdę. Bo istnieje szansa, że jeśli ten horror pozostawałby wyłącznie w sferze literackiej, to nie byłby tak przejmujący, być może wtopiłby się w szereg podobnych książek. Problem w tym, że tak nie jest.
Historia zaczyna się niewinnie i przez sporą część książki właściwie niewiele się zmienia. Po tragicznym wypadku Meg i Susan Loughlin zostają osierocone i trafiają pod dach swojej ciotki – Ruth Chandler. Dzielenie niewielkiego domu z trzema nastoletnimi chłopcami nie z zasady mogło się udać, więc dorastająca Meg nieustannie była obiektem kpin i szykan ze strony chłopców, zachęcanych do tego przez matkę. Donnie, Willie i Woofer zaczynają się zatracać w swoim szaleństwie, a Ruth zaczyna traktować Meg z coraz większą bezwzględnością. Kiedy dziewczyna zostaje zamknięta w piwnicy, rozpoczyna się jej powolna śmierć na tysiąc różnych sposobów. Koszmar nie ma końca, a do udziału w tej chorej grze dołączają także dzieciaki z sąsiedztwa. Wśród nich jest David, który jako jedyny nie staje się oprawcą, a jedynie biernym obserwatorem. Tylko czy tym samym nie staje się tak samo winny jak pozostali?
Ketchum niesamowicie buduje napięcie. Przez pierwszą połowę książki tylko wprowadza czytelników w klimat swojej powieści, niby nic się nie dzieje, a jednak rzucone mimochodem komentarze pobudzają wyobraźnię i dają przedsmak tego, co przygotował dalej. A dalej jest przerażająco. Ze wszystkich emocji, jakie budzi "Dziewczyna z sąsiedztwa" najgorsze jest chyba poczucie bezsilności, które obezwładnia czytelnika, pozostającego w biernym oczekiwaniu na koniec tej opowieści. Zaciskanie pięści, nieprzyjemne ciarki na ciele czy łzy zbierające się w kącikach oczu to nieodłączne elementy czytania książki, a pewnie nie jedyne. Ketchum nie oszczędza swoich czytelników. Serwuje im rozbudowane, naturalistyczne opisy, ze szczegółami opisuje kolejne tortury, jakim poddawana jest Meg tylko po to, by spełnić sadystyczne zapędy Ruth. Na uwagę zasługuje przede wszystkim David, postać tak niejednoznaczna, że ciężko go osądzać. Jako jedyny nie uległ zwierzęcym instynktom, swoje fantazje pozostawiał tylko dla siebie, nigdy nie skrzywdził Meg. Tylko, że to również on jest tym, który mógł ukrócić jej męki, powiedzieć dorosłym o tym, co dzieje się w piwnicy jednego z domów w okolicy. Zamiast tego bezczynnie przyglądał się temu szaleństwu, z okrutną fascynacją w oczach, czasem tylko przerywaną przebłyskami zdrowego rozsądku i przerażenia. Długo można by się rozwodzić nad psychologicznym aspektem "Dziewczyny z sąsiedztwa", nad moralnością, nad tym, że brak reakcji na zło jest złem samo w sobie. David niewiele różnił się od oprawców Meg, a kiedy w końcu postanowił zareagować, zakończyć gehennę nastolatki i ocalić jej zdrowie, a nawet życie, sprawy sięgały już znacznie dalej niż możliwości trzynastolatka.
Przerażający realizm zaproponowany przez Ketchuma, świadomość zasięgu tego rodzaju przemocy i wreszcie – uzmysłowienie sobie, że to nie jest tylko wymysł autora o wypaczonej wrażliwości, a prawda mająca swoje miejsce w rzeczywistości to najmocniejsze elementy "Dziewczyny z sąsiedztwa". To przede wszystkim książka o demonach drzemiących w człowieku, które raz obudzone nie dadzą się pokonać. Nie tylko o przyzwoleniu, ale wręcz zachęcie do ohydnych czynów, o bierności i o tym, jak okrutne szaleństwo jednej osoby może zawładnąć umysłami niewinnych dotąd dzieci.